By stworzyć scenariusz, czasami wystarczy tylko krótka wzmianka. Tak było w przypadku komiksu „Wolfram”. Marcello Quintanilha na antenie radia usłyszał o policjancie, który zatrzymał dwóch mężczyzn łowiących ryby przy pomocy ładunków wybuchowych. To wystarczyło, by wyobraźnia zaczęła działać. By napisać opowieść i narysować komiks. Taki, na blisko 180 stron.
Wiadomość radiowa dotyczyła wydarzeń, jakie miały miejsce w mieście Salvador w stanie brazylijskim Bahia. Skąd w ogóle zainteresowanie Brazylią? Ano stąd, że Quintanilha stamtąd pochodzi i - nawet po przeprowadzce do Barcelony - śledzi cóż dzieje się w jego ojczyźnie. Historyjka o policjancie, który u podnóża XVIII-wiecznej twierdzy Forte de Nossa Senhora de Monte Serrat zatrzymuje kolesi może wydawać się banalna. No bo cóż można z niej wydusić? W dodatku w rozbudowanej - wydawać się może do granic możliwości - historyjce? Można. Pod warunkiem, że odpowiednio się ją obuduje. Doda kilku bohaterów ze skomplikowanym życiem, dołoży klimat miejsca, nada odpowiedniej dynamiki i... Sukces zagwarantowany. Sukces, na który składają się obsadzeni w głównych rolach emerytowany sierżant Ney, dealer Caju oraz policjant Richard.
Ta - na pozór wybuchowa - mieszanka dobrze robi komiksowi. Każdy z bohaterów ma swoje ciemne strony. Ney to choleryk, który ciągle myśli, że służy w armii. Caju to cwaniaczek, zaś Richard to najsłabsze ogniwo w tym zestawie - rozbity gliniarz, którego związek się sypie. To ludzie z krwi i kości, których autor mógł stworzyć na bazie swych doświadczeń i obserwacji z Ameryki Południowej. Właśnie dzięki temu w fabułę komiksu się wierzy. „Wolfram” to komiks prawdziwy. Komiks, który mógł się rzeczywiście wydarzyć u podnóża nadmorskiej twierdzy.
Okładka komiksu „Wolfram” ładnie wprowadza w południowoamerykański klimat. Nie zdradza jednak tego, co mamy w środku. Bo w środku mamy już nie kolor, ale czerń, biel i szarości. Mamy szczegółowe oddanie plenerów, w których dzieje „Wolfram”. Autor znajduje miejsce na chwilę oddechu, i wreszcie na dynamikę [może kojarzyć się z dynamiką charakterystyczną dla mang], gdy akcja zaczyna przyspieszać.
„Wolfram” to przyjemne zaskoczenie, jakie zafundował nam Timof i cisi wspólnicy. To sensacyjna obyczajówka, którą czyta się - i ogląda - z przyjemnością. Obyczajówka, która - miejmy nadzieję - to początek przygody polskiego czytelnika z twórczością Marcello Quintanilhy.
|
autor recenzji:
Mamoń
03.07.2016, 16:57 |