To już trzeci „malarski” wydany przez Timofa. Po Vincencie Van Goghu i po Edwardzie Munchu dziś zaglądamy do pracowni Hieronima Boscha.
„Vincent i Van Gogh” Gradimira Smudiji był komiksem, który wyglądał tak, jakby stworzył go autor najsłynniejszych słoneczników. Śladami twórcy „Krzyku” podążał Steffen Kverneland. Boscha „na tapetę” wziął Marcel Ruijters. Zajrzał do jego życiorysu, spróbował odtworzyć kawałek życia geniusza średniowiecznego malarstwa. Jego dzieła zaś odstawił gdzieś na dalszy plan. Co nie oznacza, że w komiksie ich nie ma. W poszczególnych rozdziałach widzimy Boscha malującego np. „Ogród rozkoszy ziemskich”, „Kuszenie świętego Antoniego”, „Wóz z sianem i Szarlatana”, czy „Ecce Homo”. Ale nie one są najważniejsze. Bardziej istotny jest sam twórca i to, co siedzi w jego głowie.
Co siedzi w głowie Boscha... Tak najkrócej można by było skwitować komiks Ruijtersa. Ewentualnie można by jeszcze dopisać: ...i skąd się w tej głowie to wzięło. Autor zadał sobie trud, by prześledzić biografię geniusza z miasteczka ‘s-Hertogenbosch (to od niego Hieronim van Aken wziął swój przydomek), by prześledzić też jego epokę oraz lęki towarzyszące nadejściu roku 1500. Miał Bosch z czego czerpać, oj miał. Ulice pełne żebraków, po których włóczą się świnie. Wiszące na szubienicach trupy. Powszechny strach przed piekielnymi mękami. Choroby, które mają podobno źródłem w nieczystości. No i jeszcze obłąkani zamykani w domach zakładanych, by ich „leczyć”. A także knajpy pełne niestworzonych opowieści. Dorzucę jeszcze do tej wyliczanki manuskrypty zakonników i mamy właściwie wszystko, co składa się na szalone dzieła Boscha. Te, na widok których w muzeach wzdychają dziś tysiące miłośników sztuki (w tym autor tych słów).
W komiksie zaglądamy również do pracowni Boscha, wspieranego przez swych braci. Wpadamy do laboratorium lokalnego aptekarza, specjalizującego się w tworzeniu najlepszych pigmentów. Do budowanego kościoła, do pobliskiego zakonu, nawet do... sypialni państwa van Aken. Wędrujemy po mieście i okolicach, by chłonąć średniowieczną atmosferę. Spoglądamy też w przeszłość, do roku 1463 kiedy to dom Akenów w cudowny sposób przetrwał wielki pożar ‘s-Hertogenbosch. Widzimy też scenę śmierci Boscha. Scenę mocno symboliczną, w której wreszcie pojawiają się kreowane przez malarza „idealne w swej brzydocie” potworki, za które dziś jest ceniony.
Siadając do lektury myślałem, że w Boschu będzie więcej Boscha. Pod względem artystycznym. Sądziłem, że Ruijters będzie sięgał po dosłowne cytaty z jego prac - jak uczynili to Smudija czy Kverneland. Że czytelnik będzie mógł bawić się w odszukiwanie nawiązań, łapać się, że skądś to przecież zna. Autor miał jednak nieco inny pomysł na komiks. Komiks, który śmiało można podetknąć miłośnikom twórczości geniusza ze ‘s-Hertogenbosch.
|
autor recenzji:
Mamoń
27.05.2016, 19:40 |