Na tegorocznej Komiksowej Warszawie swoją premierę miał jedenasty tom znakomitej serii
„Z archiwum Jerzego Wróblewskiego” pt. „Powrót Baxtera”. Yippee-I-Yay Yeej! Także tym razem
Ongrys, czyli wydawnictwo Leszka Kaczanowskiego postarało się bardzo, aby po tylu latach niebytu kolejny gazetowy komiks naszego wielkiego mistrza z Bydgoszczy ujrzał światło dzienne! A jest to western, który po raz pierwszy w paskach gazetowych pojawił się w bydgoskim „Dzienniku Wieczornym” 2 października 1974, a po raz ostatni 11 lutego 1975 roku.
Yippee-I-Yay Yeej! Na wstępie trzeba zaznaczyć, iż także tym razem tzn. w kolejnym komiksie z serii „Z archiwum Jerzego Wróblewskiego” zdecydowano się dokonać istotnej modyfikacji względem pierwodruku, a w obręb kadrów wprowadzono klasyczne dymki. W pierwowzorze gazetowym wszystkie notki znajdowały się pod rysunkami i opisywały ze szczegółami wydarzenia, które i tak widoczne były na rysunkach, a ilość tekstu pod obrazkiem przytłaczała i z całą pewnością dublowała się. Z tego powodu na potrzeby tej edycji przeważającą część przypisów usunięto, a niekiedy przeniesiono do górnej ramki i wprowadzono klasyczne komiksowe dymki z krótkimi zwięzłymi tekstami.
Yippee-I-Yay Yeej! Efekt ów spowodował, iż czarno-białe westernowe opowiastki nasączone są esencjonalnymi dialogami i do tego otoczone dźwiękonaśladowczymi wyrazami np. wystrzałów, uderzeń. W ten sposób opowieść nabrała wielkiej akcyjności i nie różni się od współczesnych publikacji. Z kronikarskiego obowiązku trzeba zaznaczyć, iż oceniany album wydano bardzo estetycznie, na kredowym papierze, zadbano o każdy element rzemiosła edytorskiego tzn. w mistrzowski sposób odnowiono i dostosowano idealnie papier do wydruków. "Powrót Baxtera" wygląda jakby co dopiero został narysowany, a przecież ma na "swoim karku" ogrom latek.
Yippee-I-Yay Yeej! Nie byłoby tego wszystkiego i tej znakomitej jakości bez ogromnego wysiłku ludzi biorących udział przy tym projekcie, czyli dzięki determinacji wydawnictwa Ongrys, z Leszkiem Kaczanowski na czele, ale także dzięki nieustępliwości wspaniałych osób, które pozwolę sobie wymienić z imienia i nazwiska: Magdaleny Bochniak, Bartłomieja Wróblewskiego, Macieja Jasińskiego, Andrzeja Janickiego, Tomasza Szali, Łukasza Godlewskiego, Macieja Kowalskiego. Szacunek!
Yippee-I-Yay Yeej! Czas więc przybliżyć zawartość ocenianego tomu. Dostajesz więc czytelniczko i czytelniku album stworzony przez Jerzego Wróblewskiego wspólnie z Andrzejem Białoszyckim. Scenarzystą, który w późniejszym czasie przyjął pseudonim artystyczny "Babecki K" i stworzył świetne kolorowe zeszyty z Andrzejem Olafem Nowakowskim - trylogię westernową „Zemsta Harpera” oraz „Wilcze imperium” na motywach powieści "Wilk" Tadeusza Kosteckiego.
Yippee-I-Yay Yeej! Jerzy Wróblewski i Andrzej Białoszycki byli pracownikami „Dziennika Wieczornego” i współdziałali ze sobą przy wielu projektach od lat siedemdziesiątych, między innymi przy westernach „Leworęki” (1974), oraz „Skarb Irokezów” (1976). „Powrót Baxtera” powstał pomiędzy tymi dwoma komiksami (1975).
W tym miejscu bardzo ważne zagadnienie, a mianowicie - wszystkie trzy części łączy postać cowboya Baxtera, ale oprócz tego każda z nich mogłaby być (oddzielną i samodzielną) zamkniętą opowieścią. Był to celowy zabieg autorów, aby czytelników gazety (popołudniowo-wieczorowej, czyli prasy do snu, relaksu i odpoczynku) przywiązać do tej postaci i do tej przygody w rożnych warunkach rozgrywanej i odbywającej się w czasach Dzikiego Zachodu, a nie do jakiegoś skomplikowanego życiorysu (Baxtera) i takowych powiązań.
Założenie Białoszyckiego i Wróblewskiego było jednoznaczne, iż czytelnicy nie mają pamiętać - co ten cowboy robił półtora roku temu, ale mają kojarzyć, że to twardy zawodnik, co strzela szybko i celnie, lubi wypić w barze, zaś kobiety do niego wzdychają i podróżuje gdzie go oczy poniosą i ku zachodzącemu słońcu. Yippee-I-Yay Yeej! Nie należny się więc spodziewać po takim chojraku jak Baxter skomplikowanego życiorysu. Yippee-I-Yay Yeej!
Uczciwie sprawę ujmując z tego powodu, można czytać ten album nie znając tamtych, czytać i oglądać bez większej straty, gdyż każdą z tych części jest autentycznie oddzielną opowieścią. W tym miejscu jeszcze jedna ważna informacja, a mianowicie „Powrót Baxtera” był przygotowany do papierowego wydania w 1990 roku w wydawnictwie „Hulak, Chudziński i synowie” tzn. jako drugi tom – po „Leworękim”. Ostatecznie album ten (zbierający „Powrót Baxtera”, „Skarb Irokezów”, „Stepy w ogniu”) nigdy się nie ukazał.
Yippee-I-Yay Yeej! Czytelniczko/Czytelniku już wiesz, że masz do czynienia z klasycznym westernem drogi, w którym liczy się tylko przygoda.
Akcja rozpoczyna się gdzieś na pograniczu meksykańsko-teksańskim. Cowboy Baxter wraca na swoje ranczo. Sprzedał bydło z zyskiem, a srebrne dolary w mieszku dźwięczą w rytm jazdy. Yippee-I-Yay Yeej! Myślami jest już w domu, gdzie jego Jane szykuje dla niego fasolową potrawkę z wołowiną, a może nawet coś więcej, gdyż nasz Baxter wiezie torby z darami. Yippee-I-Yay Yeej! Kupił ukochanej strój do konnej jazdy, a dla brata Mike'a nowiuteńką strzelbę, a dla Billa przednią flaszkę. Nic tego - los będzie okrutny i przewrotny!
W progu stajni znajduje zabitego strzałem w tył głowy Billa, a w domu zmasakrowanego kulami od rewolwerów brata Mike. Nie ma Jane, ale są ślady pięciu koni, a to oznacza, iż została uprowadzona. Nasz Baxter rusza za tymi mordercami i porywaczami. Yippee-I-Yay Yeej! Nie ma przebacz, tu trup będzie ścielił się gęsto.
Poznaj jeden z najkrwawszych i bezpardonowych westernów duetu Jerzy Wróblewski i Andrzej Białoszycki, gdzie zaprezentowana przez autorów opowieść nasączona jest brutalną akcją! Gdzie przygoda goni przygodę, a samotny kowboj Baxter jest postacią charyzmatyczną o ogromnym potencjale i bezwzględną. Yippee-I-Yay Yeej! Jego filmowe rysy twarzy i kruczoczarne włosy (niczym jak u kapitana Żbika) na tle nieszlachetnych i plugawo (nawet w rysunku) zaprezentowanych przeciwników trwale wbijają się w pamięć. Ale nie to zapamiętasz z tej historii, lecz jego czyny.
Chce uratować ukochaną i działa bezwzględnie i bardzo okrutnie. Nie zawaha się użyć colta i strzelby, albo zabić nożem nawet delikwentów już poddających się. Zdobywając informacje nie zawaha się skłamać i zostawić marudera przywiązanego do namorzyny w bagnie pełnym aligatorów.
Przy przewadze "desperados" strzał w plecy także wchodzi w rachubę! Yippee-I-Yay Yeej!
Mocny gość! Gość pozornie bez zasad, ale dla uratowania najbliższej i zemsty zrobi wszystko. Bezkompromisowy gość, ale jakże dobrze się jego przygody czyta i ogląda. Yippee-I-Yay Yeej! Po ciężkim dniu pracy jak ulał!
Jest coś w tym bohaterze i jego perypetiach magnetycznego, co udowodnili już obaj autorzy, sięgając po jego aparycję we wspominanych (powyżej) tytułach.
Mamy więc tu dobrego, ale takiego zjadliwego zawodnika i tych złych, a wokół rozpierduchę i ciągłe zgony na tle pięknych plenerów Dzikiego Zachodu. Wszystko to zostało ubogacone częstymi zwrotami akcji, które podkreśla co rusz przepiękna dynamiczna kreska Jerzego Wróblewskiego. Czuć w tym komiksie taki sam klimat jak np. z kultowego komiksu „Przyjaciele Roda Taylora”. Aczkolwiek w "Powrocie Baxtera" trup ściele się gęściej! Yippee-I-Yay Yeej!
Podsumowując! Westerny były ulubionym gatunkiem i tematem w pracach Jerzego Wróblewskiego, a ten tytuł wykonany w koalicji z Andrzejem Białoszyckim jest bardzo mocny. Nie ujmując nic gustom Pań i odrobinę parafrazując. Oceniany tom to takie komiksowe „Męskie granie”, albo mocne „męskie kino akcji” w klimatach westernów w reżyserii Sama Peckinpaha. Yippee-I-Yay Yeej! Rozsmakowujesz się w tej krwawej jatce i bardzo dobrze się bawisz! Yippee-I-Yay Yeej!
Polecam!