Craig Thompson raczej nie bawi się w małe formy. Jak już zabiera się do komiksu, to wychodzą mu doprawdy imponujące księgi. I to nie tylko pod względem liczby plansz, które idą w setki. „Blankets” imponowało klimatem. „Habibi” - strona graficzną inspirowaną islamem. A „Kosmiczne rupiecie”? Sprawdźmy.
Już na pierwszy rzut oka imponują rozmachem, z jakim autor zakomponował opowieść. Imponuje też kolorystyką. Choć to akurat nie zasługa Thompsona, ale wspierającego go Dave’a Stewarta (ma na swym koncie pracę dla amerykańskich tuzów - wydawnictw DC, Marvel i Dark Horse). „Kosmiczne rupiecie” to bowiem komiks w pełni kolorowy. Już to może być zaskoczeniem dla tych, którzy zaczytywali się w poprzednich produkcjach „pana od Blankets”, który do tej pory operował jedynie czernią i bielą. Zaskoczeniem jest też nowa historia. Wyjęta z naszych realiów, włożona gdzieś w przegródkę science-fiction. Ale czy na pewno to przegródka z napisem „science-fiction”? Czy też może stylizacja jest tylko przykrywką, by opowiedzieć bardziej uniwersalną historię?
Państwo Ceruleana i Garret Marlocke wiodą sobie spokojne życie gdzież w przestrzeni kosmicznej. Wychowują kilkuletnią córkę - Fiolet. On pracuje jako „drwal” - w „tartaku”, w którym z wielorybich - ehm - kup produkowane jest paliwo rakietowe. Ona właśnie dostała lepszą fuchę u ekscentrycznego projektanta mody Adama. A Fiolet? Wiadomo. Wolałaby robić coś innego, niż spędzać czas w nudnej szkole. Jej marzenie się spełnia za sprawą kosmicznych wielorybów, które pałaszują wszystko, co napotkają na drodze. Również za sprawą tychże wielorybów przeżyje najpiękniejszą - ale też najniebezpieczniejszą - przygodę swego życia. Będzie musiała wyruszyć we wszechświat, by ratować z opresji ojca. Ojca, który złapał dobrze płatną, ale też niebezpieczną fuchę. Bo z wielorybami przecież się nie zadziera!
W swej misji Fiolet nie będzie osamotniona. Thompson dorzucił kilku niezwykłych kompanów. Elliot to mały kurczak-filozof, który ma prorocze sny. Z kolei Zacheusz to ostatni - przynajmniej tak o sobie mówi - Bryłkowiec. W pozostałych rolach autor obsadził równie intrygujące postaci. Hubka, Gerome, Gwumpky... Tych obiboków z ekipy ojca nie sposób nie polubić od pierwszego spotkania. Ale postaci to nie wszystko. Autor świetnie skroił też świat, w którym rozgrywa się akcja „Kosmicznych rupieci”. O-Słonia, Gwiazdolab, Tartak - miejsca te skomponowane zostały z rozmachem - oraz w najdrobniejszym szczególe - narysowane. Ale to nie powinno akurat dziwić. Thompson już w „Habibi” pokazał, że w drobiazgach tkwi siła jego rysunków. Z łatwością przychodzi mu też wymyślanie kolejnych pojazdów kosmicznych. Ba, niektórych nie powstydziliby się nawet twórcy „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów”.
Kto pamięta wcześniejsze dokonania Thompsona, czytając „Kosmiczne rupiecie” może momentami narzekać na naiwność i infantylność. „Chcę tylko uratować tatusia” - mówi Fiolet. Zbudować na tym scenariusz oczywiście można. Można też stworzyć kilkusetstronicowy,bardzo dobry komiks dla dzieciaków. Na szczęście Thompson rozbudował historię też o smaczki, które załapie dorosły. I będzie mógł je wskazać swojej pociesze. By starać się o obywatelstwo, trzeba wykonać misję - to przecież nawiązanie do uchodźców. Śmietnik, przez jaki przebijają się w trakcie kosmicznej podróży nasi bohaterowie, to jawne pokazanie problemu nadprodukcji śmieci i niewykorzystywania surowców odnawialnych. Thompson pokazuje nam inne, bardziej ekologiczne podejście do życia. Kpi też z elitarystów - tych pięknie wyglądających, pozwalających sobie na luksusy ludzi „z wyższych sfer”.
Mimo tego, „Kosmiczne rupiecie” to komiks adresowany wyraźnie do młodszego czytelnika. Wiadomo, Craig Thompson - ten nieśmiały koleś, który w „Blankets” dopiero stawiał pierwsze kroki w świecie miłości - dorósł. Dlatego też nie dziwi mnie, ze spróbował opowiedzieć swego rodzaju bajkę dla dzieciaków (widać, że młodzi odbiorcy kupili ją, co widać na zdjęciach ze spotkań autorskich). To sprawnie napisana i doskonale zilustrowana bajka o miłości, więzach rodzinnych i o autorytetach, dla których jest się w stanie zrobić wszystko. Nawet rzucić do walki z kosmicznymi wielorybami. Choć wydaje się, że to walka skazana na przegraną.
Mądry, pięknie zilustrowany komiks.
|
autor recenzji:
Mamoń
24.09.2016, 20:15 |