OLIVER… QUIVER?
Nadszedł czas na finał. Dziesięcioczęściowa opowieść otwierająca trzeci volume „Green Arrowa” napisana przez Kevina Smitha dobiega końca, a co za tym idzie wszystkie zapoczątkowane wątki znajdują swoje wyjaśnienie. Niestety, choć tym razem autor daje odpowiedzi na wszystko (nie zostawiając żadnych otwartych kwestii, jak zrobił to w „Diable stróżu”), kilka rzeczy jest do bólu oczywistych.
Demon Etrigan atakuje Green Arrowa i Batmana z zamiarem zabicia tego pierwszego. Jednak jego słowa są bardziej niepokojące niż czyny. Wynika z nich bowiem, że ożywiony Oliver Quinn jest Kołczanem. Jest Pustym, a nie pełnoprawnym człowiekiem. Co to w praktyce oznacza? Do czego doprowadzi? Gdy wszystkim wydaje się, że Etrigan zbija Ollie’ego, ten w rzeczywistości trafia przed oblicze doskonale każdemu znanej postaci, która wreszcie wyjawi mu skąd wziął się z powrotem na tym świecie, dlaczego jest taki, jaki jest i do czego to wszystko może doprowadzić…
Największy minus tego tomu? Przy recenzji pierwszego „Kołczana” napisałem, że domyślam się tożsamości seryjnego mordercy dzieci i to niestety okazało się prawdą. Smith jednym głupim zdaniem zdradził się w pierwszej połowie opowieści, zostało już tylko czekanie na wyjaśnienie motywów. Największy plus? Logiczne i udane wyjaśnienie tajemniczego powrotu Arrowa z zaświatów, które następuje już na początku tomu (niestety jeśli zamierzacie czytać wprowadzenie do komiksu, wszystko zostaje tam zdradzone zanim zrobi to autor, wystrzegajcie się więc!). Co jeszcze jest tu dobrego? Naprawdę udany, konkretny scenariusz, który nie ogranicza się tylko do Arrowa, ale przedstawia wydarzenia znaczące dla całego uniwersum DC (Green Lantern) oraz odwołujące się do absolutnie wielkiej klasyki (fabuła sięga wstecz do tego, co widzieliśmy w pierwszym tomie „Sandmana” Neila Gaimana). Do tego typowe smithowe tematy (seks, wiara chrześcijańska), humor, garść żartów z superbohaterskich schematów i hołd tym schematom złożony także. I chociaż skrycie liczyłem na nieco bardziej definitywne, paralelne zakończenie, które jednocześnie na tym zakończyłoby trzecim volume „Green Arrowa”, wiedziałem, że musi się skończyć tak, jak się skończyło. A na deser pozostał jeszcze pewien wątek, który potem Smith (w zmienionej wersji) rozwinął w swoim filmie „Tusk – Kieł”.
Grafika nadal jednak nie jest tak dobra, jakbym chciał. Przyzwyczaiłem się nieco do rysunków Hestera, ale nadal są one najsłabszą stroną „Kołczana”. Gdyby pozostały czarnobiałe pewnie milej by się na nie patrzyło, ale kolor – choć klasyczny i bez fajerwerków – nie poprawia odbioru.
Znakomite są natomiast dodatki. Dwa klasyczne zeszyty „Flash Comics” przedstawiające początki postaci Black Canary pochodzące ze złotej ery komiksy nie tylko są smaczkiem dla miłośników tego medium, ale także bardzo ciekawymi, oldschoolowymi opowiastkami detektywistycznymi, które nawet po latach zachowują swoją jakość i niesamowicie uroczą naiwność.
Dlatego polecam gorąco. Nawet pomimo drobnych błędów i wpadek „Kołczan” stanowi kawał świetnego komiksu, łączącego mainstreamowe elementy z niszowymi tematami. Do tego miłośnicy Smitha znajdą tu wiele scen, w których autor puszcza oko odwołując się choćby do swojego prywatnego życia.
|
autor recenzji:
wkp
10.10.2016, 13:14 |