Yes, yes, yes! W wydawnictwie Egmont Polska poszli po rozum do głowy. I w końcu nie trzeba wytężać wzroku, by czerpać przyjemność z lektury kolejnych tomów serii Lucky Luke.
Lupa wskazana była w trakcie lektury bodaj siedmiu zbiorków (w każdym z nich były zebrane po trzy albumy) wydanych w miniaturowym formacie zbliżonym do A-5. A wielkość w przypadku takich komiksów jak Lucky Luke jednak ma znaczenie. Dlatego powrót do normalnego, albumowego formatu cieszy. Powrót z przytupem. Oto bowiem na rynek edytor wypuścił aż sześć komiksów z dzielnym kowbojem strzelającym szybciej od własnego cienia. Dwa z nich – „Dyliżans” oraz „Żółtodziób” – to powtórki materiału znanego już w Polsce. Cztery kolejne to premiery. Jedną z nich jest „Jednoręki bandyta”. O czym? Wiadomo. Tytuł i okładka mówią wszystko.
Zaskoczeniem może być jednak fakt, że opowieść to na poły autentyczna. Otóż na „głębokiej, zapadłej prowincji" rzeczywiście żyli genialni wynalazcy, bracia Artur i Adolf Caille. Wynalazcy m.in. tytułowej maszyny, która potrafi w chwilę zamienić biedaka w milionera, a milionera oskubać do cna. Nie mamy jednak do czynienia z historią do końca prawdziwą. Autorzy – za scenariusz tego albumu odpowiada Bob De Groot, za rysunki niezastąpiony Morris – historię braci wynalazców wzięli za punkt wyjścia. I w sumie to dobry patent, w którym mogą zaistnieć oszuści karciani, degustowane przedstawicielki Ligi Kobiet Przeciwko Hazardowi, skorumpowani senatorowie czy nieznana jeszcze szerzej mieścina Las Vegas…
Oczywiście opowieść doprawiona została wszystkim tym, za co czytelnicy uwielbiają Lucky Luke’a. Humorem, absurdem, nieziemskimi perypetiami i dzikozachodnimi stereotypami. Jest więc i grabarz wyczekujący z sępami swego kolejnego klienta, jest pułk kawalerii atakowany przez czerwonoskórych, są siedzący pod pantoflem żony politycy od siedmiu boleści, są bójki w saloonach, pościgi i ucieczki. Jak na Dzikim Zachodzie.
Nie ma większego sensu opisywanie atutów albumu. „Lucky Luke” to przecież klasa sama w sobie. Seria, którą – obok „Asterixa”, „Tintina”, „Sprycjana i Fantazjusza” czy naszego „Kajka i Kokosza” – brałem i biorę w ciemno. Klasa, która WRESZCIE jest wydawana tak, jak wydawana być powinna.
|
autor recenzji:
mamoń
16.11.2016, 22:02 |