SNY NIE TYLKO O ZWYCIĘSTWIE
To już ósma część „Horimiyi”. Zważywszy na to, że serię czytam z częstotliwości jednego tomu dziennie, można by uznać, że powinienem już czuć się przynajmniej nieco nią znużony, ale tak nie jest. Opowieść stworzona przez HERO nadal mnie wciąga i intryguje, i nawet jeśli pojawiają się jakieś wpadki, z wielką ochotą przymykam na nie oczy.
Wreszcie nadchodzi dzień sportu! Jedni się cieszą, inni, jak na przykład Sengoku, wręcz przeciwnie, zapał do rywalizacji i chęć zwycięstwa miesza się z obojętnością i brakiem zaangażowania. Miyamura za sprawą Hori postanawia pokazać na co go stać, ale oboje są w przeciwnych drużynach, więc zadanie nie jest wcale tak łatwe. Ale w przypadku trzecioklasistów z liceum Katagiri podziały nie są wcale tak oczywiste, koledzy kibicują kolegom, a nie własnym drużynom, czas spędzają w swoim gronie, a kiedy walczą na boisku, równie często co boje, toczą ze sobą koleżeńskie rozmowy. Ale nie brak też autentycznej, zaciekłej rywalizacji, która przynosi ciekawe rezultaty. Kto wygra? Kto okaże się lepszy? Jak wypadną cheerleaderki, które obrały sobie zupełnie inne sposoby na podbicie serc graczy i widzów? Czy Sakura sobie poradzi? I jaką rolę odegra w tym wszystkim pewien podejrzany nauczyciel?
Przekonacie się o tym sięgając po ósmy tom „Horimiyi”. Kto jednak spodziewa się, że w całości będzie on poświęcony sportowym zawodom, myli się. Miyamura nawiąże nowe przyjaźnie i przekona się, że przeszłość, którą uważał za bolesną, wcale nie musi taka być. Co więcej Hori zacznie obawiać się, że chłopak chce ją rzucić – nie dość, że miała sen o tym, to jeszcze Miyamura zaczyna nagle dziwnie się zachowywać, unikać jej i nie mieć czasu na spotkania. Wraca także Sawada, chociaż niestety na chwilę, a na tym przecież nie koniec. Jak więc widać, dzieje się dużo, jak zawsze z humorem i emocjami, i w bardzo sympatyczny sposób. Hori z jej biciem ludzie stała się wprawdzie parodią samej siebie, podobnie jest z wątkiem Miyamury i jego ostrzejszym zachowaniem, ale mamy też wiele elementów stonowanych, lżejszych i podanych bardziej na poważnie.
Do tych zaliczają się oczywiście momenty emocjonalne, ale także te, w których o Miyamurę upomina się jego przeszłość. Pojawia się też więcej sentymentalnych scen, szkoła powoli się kończy, nadchodzą zmiany, za nami zostają też takie momenty życia, jak gimnazjum. Nie zmienia się za to dobra zabawa, jaka z tego wszystkiego wynika i udana szata graficzna, której lekkość i prostota znakomicie pasują do całości.
Czy trzeba czegoś więcej? Miłośnikom serii polecać nie muszę, ale pozostałych czytelników lubiących urocze komedie romantyczne, zachęcam do zapoznania się z „Horimiyą”. Naprawdę warto.
|
autor recenzji:
wkp
10.07.2017, 06:44 |