Lektura oznaczonego numerem 110 tomu Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela przypomina doznania, jakie towarzyszą oglądaniu dokonań reżyserów prezentowanych w ramach cyklu „Najgorsze filmy świata”. Nie, to nie zarzut. To atut.
„Najgorsze filmy świata”... Bohaterowie występują w nich w strojach z gąbki. Złowrogie potwory z plastiku i mutanci w futrach czają się w ciemnych zakamarkach dekoracji zbudowanych z kartonu i pomalowanych farbą plakatową. Krew to keczup. Ogień trawi makiety, a akwaria stają się plenerami dla scen morskich. To naiwne fabuły, w których dobro nie zawsze zwycięża zło. Albo takie, w których wiadomo od początku, że dobro i tak przecież wygra. Ogląda się je najlepiej w salach kinowych, z innymi miłośnikami „Najgorszych...”. Sala co i raz wybucha salwami śmiechu. Bo dziś - patrząc z perspektywy czasu - to filmy cholernie naiwne.
Tak samo jest z najstarszymi komiksami o superbohaterach. Dlatego z nieukrywaną przyjemnością sięgnąłem wydany w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela tom zatytułowały „Początki Marvela. Lata siedemdziesiąte” będący niejako kontynuacją innego - „Początki Marvela. Lata sześćdziesiąte”. W tamtym mogliśmy zobaczyć jak zrodzili się m.in. Spiderman, Hulk, Iron Man (mega!), Fantastyczna Czwórka czy grupa X-Men. W tym mamy plejadę równie oryginalnych postaci.
Najbardziej znane z nich to Ghost Rider i Wolverine. Historyjka o motocykliście, który zaprzedał duszę diabłu pokazuje pierwsze chwile bohatera. Wolverine w debiucie występuje obok Hulka i Wendigo (to taki yeti z Ameryki). Ale są tu też bohaterowie, którzy nie przebili się do grona najsłynniejszych wytworów stajni dowodzonej przez Stana Lee. Kosmiczny Warlock, drobny bandzior o stalowej pięści Luke Cage, Captain Britan czy kobiece odpowiedniki Spidermana oraz Hulka. W tomie pokazującym bohaterów z lat 70. dzieje się. Oj dzieje. Ku uciesze tych, którzy sięgają po te ramotki, by nie zachwycać się fabułami i grafiką (bo właściwie wszystkie komiksy narysowane są w ten sam sposób - wyjątkiem jest „Nova” Johna Buscemy), ale rozkoszować naiwnością i absurdem a także nieporadnością i surrealistycznym wręcz łączeniem wątków. Na końcu wydawca dodał jeszcze parę okładek innych debiutantów z lat 70. Osobiście żałuję, że w zbiorku zabrakło pierwszych odcinków takich serii jak „Brother Voodoo”, „The Deadly Hands of Kung-Fu”, „Man-Wolf” czy Devil Dinosaur” . Myślę, że wtedy ubaw byłby jeszcze większy...
Oznaczony numerem 110 tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela jest dopiero dziewiątym, który trafił na moją półkę. Nie biorę kolekcji w ciemno, nie składam sobie panoramy z grzbietów. Tworzę własną Bardzo Małą Kolekcję Komiksów Marvela (w skrócie BMKKM). Jak na razie tworzą ją „Wolverine” (numer 4), „Marvels” (nr 13), „Daredevil. Odrodzony” (nr 20), „Spiderman. Niebieski” (nr 33), „Wolverine. Geneza” (nr 36), „Wolverine. Broń X” (nr 45), „1602” (nr 46), „Początki Marvela. Lata sześćdziesiąte” (nr 68) i opisywany dziś tom „Początki Marvela. Lata siedemdziesiąte” (nr 110). Niewiele? W zupełności wystarczy. Więcej perełek (no, może dołożyłbym jeszcze „Ostatnie łowy Kravena”, ale je przegapiłem) w kolekcji nie stwierdziłem. Czy dobiję dziesiątki? Zobaczymy.
|
autor recenzji:
Mamoń
09.02.2017, 14:50 |