Surowy niczym Skandynawia jest komiks „Náströnd”. Trudno powiedzieć, że to album. Raczej albumik. Zeszyt. Ale na wysokim poziomie.
Skandynawskie wierzenia to samograj na komiksowe scenariusze. Ci wszyscy bogowie, obrzędy i wierzenia doprawione odrobiną magii. Ci wybitni wojownicy marzący o Valhalli. Te wszystkie miejsca o tajemniczych nazwach, jak - w tym przypadku - Yggdrasil, tytułowy Náströnd czy Hvalseyjardfjord. Żonglując nimi osiąga się np. właśnie taki efekt, jaki uzyskał duński twórca Søren Mosdal. Efekt będący historią o życiu i śmierci Thorga... TFU! Oczywiście Thorkela i Deirdre.
Kim jest Thorkel? A właściwie był? To prawa ręka Eryka (znanego już z innego komiksu Mosdala - „Eryk Rudy”). Zabity - pod przykrywką walki z demonami - przez jego syna Leifa, podżeganego do zbrodni przez księdza. Zaskoczony, że zamiast w raju wojowników znalazł się na wybrzeżu umarłych, gdzie tłoczą się zmarli złodzieje, starcy i niewolnicy... Towarzyszy mu tu Deirdre - wierna niewolnica, która po śmierci swego pana postanowiła wędrować z nim dalej jego drogą. Jednocześnie przerażona tym, co widzi dookoła.
„Náströnd” narysowany został ekspresyjną, grubą, czarną krechą. Taka stylistyka dobrze pasuje do historii z dalekiej północy. W mroku - którego na planszach nie brakuje - Mosdal może ukryć demony, może schować wszystko, co strach wywołuje. Jak np. Glamra - psa Hel, strażniczki Náströnd. Wydany przez Timofa zeszyt przywołuje na myśl dokonania amerykańskich czy europejskich twórców undergroundowych. Porównując do Polaków, blisko mu do tego, co prezentują Jakub Rebelka („Doktor Bryan”) czy Benedykt Szneider („Diefenbach”).
autor recenzji:
Mamoń
13.04.2017, 10:16 |