MAŁOLUDY I WIELKIE KŁOPOTY
„Lil i Put” to seria, która nie szuka oryginalności. Wręcz przeciwnie, cały jej świat oparty jest na doskonale znanych wszystkim motywach, pomysłach i postaciach, ale autorzy z tej wtórności uczynili zaletę. Może i niektóre żarty posiadają już brodę długą, jak u krasnoluda, nie mniej całość sprawia bardzo pozytywne i przyjemne wrażenie.
We wsi Miniatury Wielkie żyje postać bardzo osobliwa, Fryc Mamon. Co wyróżnia go od reszty Małoludzi? Zamiast biesiadować, poświęcił się biznesowi i choć jego osiągnięcia nie imponowały nikomu, wreszcie (za sprawą dostaw taniego wina) zyskał uznanie i został wójtem. Zdania o jego rządach były podzielone. Jedni ufali mu jak bratu (prawdopodobnie byli to jego krewni, ale jednak), inni nazywali go kanalią, mafiozem i innymi podobnymi – o tych jednak słuch zaginął. Pewnie ze wstydu opuścili okolicę. I tu na scenę wkraczają Lil i Put, którzy podkradając kartofle z pola wójta wpadają w tarapaty. Odpracowywanie przez nich strat, jakie ten poniósł, zostaje jednak przerwane przez tajemniczego wojownika, który pokonuje smoka chcącego pożreć złożoną mu w ofierze piękną dziewkę. Heros ów znika, jednak nie na długo. Pojawia się ponownie, kiedy czarodziejka Miksja przypadkiem zadziera z Frycem, a ten posyła za nią odpornego na magię Stworołówcę. Tymczasem niczego niespodziewająca się dziewczyna zmierza do stolicy na konkurs na najlepszą maskotkę maga, by wesprzeć biorącą w nim udział koleżankę. Jej drogi po raz kolejny przetną się z drogami Lila i Puta, którzy korzystając z zamieszania postanowili uciec i gdzieś się zaszyć. Do czego doprowadzi ich ta przygoda? I gdzie tytułowa panna młoda? To już musicie odkryć sami.
Czy warto? Tak. Nie spodziewałem się, że będę tak dobrze bawił się na historii złożonej z samych powielonych elementów, czerpanych pełnymi garściami z klasyki fantasy, a jednak. Nie oszukujmy się, w tym komiksie nie znajdziecie niczego odkrywczego, główni bohaterowie o wyglądzie samych autorów serii to nic innego, jak tolkienowscy Hobbici, nie brak tu też krasnoludów, bohatera prezentującego się niczym Wiedźmin z książek Sapokowskiego, czy Stworołówcy przypominającego potwora Frankensteina. Nie zabrakło też postaci jednoznacznie kojarzącej się z Harrym Potterem (choć sięgając dalej – nie wiem czy nie za daleko – człowiek ów z miejsca kojarzy się także z głównym bohaterem „Zrozumieć komiks”), a to przecież nie wszystko. Na szczęście twórcy zamknęli to wszystko w mocno satyrycznych ramach, osadzili w bardzo swojskich mimo wszystko realiach i podlali konkretną porcją dowcipów nadających się zarówno dla dzieci, jak i dorosłych.
Całość natomiast narysowana została w sposób lekki, prosty, cartoonowy, ale i mocno czerpiący z tradycji rodzimych komiksów humorystycznych. Ręcznie kładziony kolor pasuje tutaj idealnie, a całość prezentuje się naprawdę mile dla oka. Dlatego też polecam „Lila i Puta” Waszej uwadze. Jeśli lubicie fantasy, znacie je dość dobrze i macie ochotę na lekką zabawę gatunkowymi motywami, będziecie bawili się znakomicie.
MAŁOLUDY I WIELKIE KŁOPOTY
„Lil i Put” to seria, która nie szuka oryginalności. Wręcz przeciwnie, cały jej świat oparty jest na doskonale znanych wszystkim motywach, pomysłach i postaciach, ale autorzy z tej wtórności uczynili zaletę. Może i niektóre żarty posiadają już brodę długą, jak u krasnoluda, nie mniej całość sprawia bardzo pozytywne i przyjemne wrażenie.
We wsi Miniatury Wielkie żyje postać bardzo osobliwa, Fryc Mamon. Co wyróżnia go od reszty Małoludzi? Zamiast biesiadować, poświęcił się biznesowi i choć jego osiągnięcia nie imponowały nikomu, wreszcie (za sprawą dostaw taniego wina) zyskał uznanie i został wójtem. Zdania o jego rządach były podzielone. Jedni ufali mu jak bratu (prawdopodobnie byli to jego krewni, ale jednak), inni nazywali go kanalią, mafiozem i innymi podobnymi – o tych jednak słuch zaginął. Pewnie ze wstydu opuścili okolicę. I tu na scenę wkraczają Lil i Put, którzy podkradając kartofle z pola wójta wpadają w tarapaty. Odpracowywanie przez nich strat, jakie ten poniósł, zostaje jednak przerwane przez tajemniczego wojownika, który pokonuje smoka chcącego pożreć złożoną mu w ofierze piękną dziewkę. Heros ów znika, jednak nie na długo. Pojawia się ponownie, kiedy czarodziejka Miksja przypadkiem zadziera z Frycem, a ten posyła za nią odpornego na magię Stworołówcę. Tymczasem niczego niespodziewająca się dziewczyna zmierza do stolicy na konkurs na najlepszą maskotkę maga, by wesprzeć biorącą w nim udział koleżankę. Jej drogi po raz kolejny przetną się z drogami Lila i Puta, którzy korzystając z zamieszania postanowili uciec i gdzieś się zaszyć. Do czego doprowadzi ich ta przygoda? I gdzie tytułowa panna młoda? To już musicie odkryć sami.
Czy warto? Tak. Nie spodziewałem się, że będę tak dobrze bawił się na historii złożonej z samych powielonych elementów, czerpanych pełnymi garściami z klasyki fantasy, a jednak. Nie oszukujmy się, w tym komiksie nie znajdziecie niczego odkrywczego, główni bohaterowie o wyglądzie samych autorów serii to nic innego, jak tolkienowscy Hobbici, nie brak tu też krasnoludów, bohatera prezentującego się niczym Wiedźmin z książek Sapokowskiego, czy Stworołówcy przypominającego potwora Frankensteina. Nie zabrakło też postaci jednoznacznie kojarzącej się z Harrym Potterem (choć sięgając dalej – nie wiem czy nie za daleko – człowiek ów z miejsca kojarzy się także z głównym bohaterem „Zrozumieć komiks”), a to przecież nie wszystko. Na szczęście twórcy zamknęli to wszystko w mocno satyrycznych ramach, osadzili w bardzo swojskich mimo wszystko realiach i podlali konkretną porcją dowcipów nadających się zarówno dla dzieci, jak i dorosłych.
Całość natomiast narysowana została w sposób lekki, prosty, cartoonowy, ale i mocno czerpiący z tradycji rodzimych komiksów humorystycznych. Ręcznie kładziony kolor pasuje tutaj idealnie, a całość prezentuje się naprawdę mile dla oka. Dlatego też polecam „Lila i Puta” Waszej uwadze. Jeśli lubicie fantasy, znacie je dość dobrze i macie ochotę na lekką zabawę gatunkowymi motywami, będziecie bawili się znakomicie.
|
autor recenzji:
wkp
23.05.2017, 07:29 |