ROZPAD, ROZKŁAD I ZNISZCZENIE
Czwarty tom Blame’a!, po zaskoczeniach, które przyniosła poprzednia część, zapowiadał się nadzwyczaj ciekawie. Moje oczekiwania co do niego były wielkie, szczególnie że odpowiedzi, jakie padły poprzednio, w połączeniu z kilkoma faktami sugerowały tak wiele, że nie mogłem doczekać się ich rozwinięcia. Czy się zawiodłem? Absolutnie nie, choć autor jak zwykle wybrał mniej oczywistą ścieżkę, nie prowadząc nas prosto do gotowych odpowiedzi, na której już pewnie będzie nam dane trwać do samego końca.
Ludzie schronili się w budynku Toha Heavy Industries, bo nie mieli tam wstępu safeguardzi. Killy i Cibo wkroczyli tam, by od sztucznej inteligencji rządzącej jedną z Jaskiń dowiedzieć się, czy gdzieś tu nie znajduje się posiadacz genu terminala sieciowego, ale trafili w sam środek kolejnych niebezpieczeństw. Teraz sytuacja stała się jeszcze gorsza. Budynek okazał się bowiem statkiem kosmicznym, a Centrala, po tym jak Killy zdołał zresetować reaktor grawitacyjny, zdecydowała się zerwać dotychczasowe porozumienie z Komitetem Zarządczym i kontynuować lot. Maiserv i Seu starają się go powstrzymać, chcąc by ludzie bezpiecznie opuścili pokład, ale wszystko wskazuje na to, że jest już za późno.
Jednocześnie w związku z zerwaniem porozumienia safeguardzi znów mogą dostać się na pokład, co wykorzystują. Istoty krzemowe także realizują swoje cele. W całym tym zamieszaniu dochodzi do starcia między Cibo, która przejęła ciało swojej wersji z alternatywnej linii czasowej, a Sana-kan. Zaczyna się walka, rozpad, rozkład i zniszczenie. Pytanie jakie będą ich rozmiary…
Wraz z czwartym tomem Blame! zaczyna robić się nieco wtórny. Autor powiela bowiem te same schematy, bohaterom znów nic się nie udaje i wracają w zasadzie do punktu wyjścia. Rzeczy, jakie się im przytrafiają, także są podobne. Ale to nadal ta sama, znakomita manga, która tak mnie zachwyciła. Czym? Jak już wielokrotnie wspominałem przy okazji omawiania poprzednich tomów –niesamowitym klimatem, gęstym, dusznym, mrocznym i pełnym drażniącej nerwy niepewności. W tej serii każda rzecz czytelnika przytłacza, dusi wręcz, a wszystko to wypełnione jest także konkretną, krwawą akcją i brudem.
Cala ta seria bazuje na kilku elementach, których konsekwentne rozwijanie jest jedną z najsilniejszych ich stron. To połączenie cyberpunkowego science fiction z odpychającym horrorem pełnym dziwacznych stworów i lejącej się krwi. Razem składa się to na coś naprawdę niesamowicie oddziałującego na wyobraźnię czytelnika. Fabuła całości jest stosunkowo prosta, autora zresztą bardziej zajmuje roztaczanie swojej wizji cyberpunkowgo świata, rozsmakowywanie się w niej, niż cokolwiek innego. Ale o to właśnie chodzi. O ten klimat, niezwykłe scenerie i atmosferę, jakiej próżno szukać gdziekolwiek indziej. A ponieważ nie brak tu tajemnic, zaskoczeń i solidnej dawki akcji oraz walk, o czym zresztą wspominałem, lektura Blame’a! to czysta przyjemność.
I czystą przyjemnością jest także oglądanie go. Co prawda TsutomuNihei czasami bywa bardzo niechlujny, jeśli chodzi o rysunki, upraszcza je, dodaje im tyle dynamizmu, by nie musieć dbać o dokładność, ale kiedy trzeba – genialnie oddaje nawet najdrobniejsze detale swego świata i bohaterów. A jest co oddawać. Jego wizja jest monumentalna i spójna, mimo iż posklejana została z najróżniejszych elementów zaczerpniętych zarówno z innych prac mangaki, jak i ogromu spuścizny klasyki gatunku.
Efekt końcowy jest znakomity i pozostawia po sobie duże wrażenie. I nawet jeśli autor czuje się już nieco zmęczony własnym dziełem, nadal podchodzi do niego z tą samą pasją co dotychczas i zaraża czytelników fascynacją tym, co zrodziło się w jego głowie. Jeśli lubicie science fiction, koniecznie Blame’a! poznajcie, jest tego wart.
|
autor recenzji:
wkp
24.03.2018, 20:16 |