WAMPIRY BEZ DOMU, ALE Z HUMOREM
Chyba nie ma osoby, która nie znałaby twórczości Baranowskiego, nawet jeśli nie kojarzy jej z tym właśnie autorem. „Orient Man”, „Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa”, „Podróż smokiem diplodokiem”, „Porady praktycznego pana” czy „Skąd się bierze woda sodowa” to dzieła, na jakich wychowało się niejedno już pokolenie czytelników, bawiące zarówno dzieci (okej, „Praktyczny pan” jest tutaj wyjątkiem, bo najmłodszym bym go nie polecił), jak i dorosłych. „Bezdomne wampiry” to jedno z najmniej znanych, ale zarazem najlepszych dzieł autora, dostarczające mnóstwa znakomitej zabawy dla starszych odbiorców.
Poznajcie dwa wampiry, Szlurpa i Burpa, które mają wieczny wielki apetyt na ludzką krew, ale i jeszcze większego pecha. Kiedy w ich zamku zjawia się tajemniczy przybysz, to nie on ucieka ze strachem z budowli, a gdy spotkają kosmitę, żeby go wyssać, ten musi okazać się robotem z innej planety, a nie bytem biologicznym. Na tym kłopotów oczywiście nie koniec. Bo jak tu żyć w świecie potworów, gdy człow…znaczy wampir boi się nawet ludzi albo dotyka go zmiana ustroju obowiązującego w kraju. Gdy musi mierzyć się z problemami pokroju braku wolnych miejsc, gdzie można by spędzić w ciemności zaczynający się dzień czy też stawić czoła pomylonej przesyłce kurierskiej, która doprowadza do starcia głównych bohaterów z zombie! Ale tak to już bywa, jak jest się polskim bohaterem komiksu stworzonego przez Polaka. Można próbować coś zmienić, Szlurp i Burp porywają się nawet na to, by zostać… Thorgalem i Aaricią (lepsze to niż samobójstwo przy użyciu osikowego kołka), ale w ostatecznym rozrachunku i tak najlepiej wychodzi im pokazanie tego, na co stać nie światowych herosów, a wampiry z Polsylwanii!
Naprawdę szkoda, że przygody Szlurpa i Burpa nie są szczególnie znane, bo to zdecydowanie jeden z najlepszych komiksów stworzonych przez Baranowskiego. Nieco inny od dzieł, do jakich nas przyzwyczaił – mniej tu absurdalnego humoru (zastąpił go czarny, czasem nawet bardzo), mniej też gier słownych (nie zniknęły jednak, nie bójcie się!) – ale jakże znakomity. Warto tu także zauważyć jedną rzecz, „Bezdomne wampiry o zmroku” to album pokazujący, jak przez niemal ćwierć wieku ewoluowała i twórczość, i kariera autora. Zebrane tu epizody, wszystkie, jakie stworzył Baranowski, powstawały od roku 1985 do 2009. Część z nich ukazała się na rynku belgijskim w magazynie „Tintin” (niektóre do scenariuszy Jeana Dufauxa, Baranowski jednak zmienił w nich dialogi na własne, niezadowolony z dokonań scenarzysty), część już na rynku polskim. Zaczyna się lekko, prosto i przyjemnie, można powiedzieć, że w sam raz dla dzieci. Potem całość staje się mroczniejsza, przybywa krwi, pojawia się satyra i metafikcja (bohaterowie aż nazbyt są świadomi tego, że występują w komiksie i korzystają z tego faktu), a wreszcie na sam koniec autor serwuje nam coś w klimacie „Przygód praktycznego pana”.
Także graficznie obserwujemy tu niemałą rewolucję. Początek i koniec to typowyBaranowski; cartoonowy styl, obłe rysunki, prostota. W środkowych epizodach przybywa detali, kreska zmienia się w bardziej realistyczną (Thorgala i Aaricii nie powstydziłby się sam Rosiński), kolor też staje się nieco inny, choć to akurat zmiana minimalna. Całość nieodmiennie robi duże wrażenie, ogląda się znakomicie i we mnie osobiście budzi sentyment, bo w końcu na pracach Baranowskiego się wychowałem.
Jak dla mnie „Bezdomne wampiry o zmroku” to album rewelacyjny. Coś do śmiechu, coś do sentymentalnych wspominek, ale przede wszystkim coś, co świetnie się czyta. Dobra zabawa gwarantowana, dlatego polecam gorąco.
|
autor recenzji:
wkp
05.10.2017, 15:02 |
Wznowień kultowej, komiksowej twórczości Tadeusza Baranowskiego ciąg dalszy. Właśnie ukazuje się album "Bezdomne wampiry o zmroku" będący zbiorem wszystkich historii ze Szlurpem i Burpem w rolach głównych.
Wampiry zawsze są w modzie. W tym przypadku istotny jest jednak fakt, że Szlurp i Burp to nasze, rodzime wampiry. Z Polsylwanii rodem. Skazane siłą rzeczy na porażkę. Porażkę nakreśloną przez Tadeusza Baranowskiego (i Jeana Dufauxa, z którym Baranowski stworzył część wampirzych przygód na rynek belgijski). To fajtłapy, które muszą radzić sobie w zapomnianych zamkach, podupadłych mieścinach, zrujnowanych cmentarzach i na łonie przyrody. Muszą zadowolić się ochłapem, na jakie wampiry zachodnie nawet nie łypnęłyby swym okiem. Wiadomo, tamte to mają luz i spokój. A nasze? Jak nie inflację i dewaluację to reprywatyzację albo legislację. Nic, tylko wyciosać samemu na siebie osikowy kołek…
Szlurp i Burp wpisują się w klimat, do jakiego autor nas przyzwyczaił. W klimat purenonsensowych historii, w których wszystko się może zdarzyć. Bo Baranowski w wampirach nie utracił ani niesamowitej zdolności wymyślania oryginalnych bohaterów, ani wkręcania ich w najbardziej absurdalne sytuacje. Jak wtedy, kiedy na cmentarzu pojawią się profesor Fritzmachowski ze swoimi zombie, baron Franek Sztejn oraz wesoły świr i zacznie się prawdziwa jatka. Albo gdy Zdzichu Kołek – niezmordowany łowca wampirów – wyruszy w swą ostatnia akcję, by wypełnić zobowiązania wobec państwa. A wszystko na planszach pełnych truposzy, cmentarzy, podupadłych miasteczek i przy pełni księżyca… Aż hemoglobina uderza do głowy!
Szlurp i Burp to w sumie najmniej znani bohaterowie wykreowani mistrza. Przez dekady byli w cieniu profesorka Nerwosolka i jego gospodyni Entomologii Motylkowskiej, podróżników i poszukiwaczy Kudłaczka oraz Bąbelka czy polskiego superbohatera Orientmena. Dopiero przez dekadą (z hakiem) ich perypetie odkurzyła Kultura Gniewu i wydawała w dwóch albumach – "O zmroku" (w roku 2005) oraz "Bezdomne wampiry" (w roku 2012). Teraz wznawia je w jednym, grubym tomie o połączonym tytule (zaskoczeniem jest fakt, że okładkę tym razem stworzył… Tomasz Leśniak; wpisuje się jednak świetnie w klimat komiksów Baranowskiego). To historie, jakie autor tworzył w latach 80. XX wieku oraz te, które dorysował w roku 2009. Mimo ponad dwóch dekad różnicy, klimatem się nie różnią.
"Bezdomne wampiry o zmroku" są kolejnym, wydanym w ostatnich miesiącach komiksem Tadeusza Baranowskiego. Tylko w tym roku były to albumy "Jak ciotka Fru Bęc uratowała świat od zagłady", "To doprawdy kiepska sprawa kiedy bestia się pojawia" oraz "Przepraszam, remanent" (nie mylić z historią "Przepraszamy remanent", w której główne role zagrali Kudłaczek i Bąbelek). A na tym nie koniec. W przygotowaniu są już podobno dwa kolejne wznowienia. Tym razem będą to "Porady Praktycznego Pana" oraz "Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa". No i podobno Tadeusz Baranowski nie powiedział jeszcze komiksowego, ostatniego słowa. Na swym biurku ma już pierwsze naszkicowane plansze do trzeciego tomu przygód Fruwaczków!
P.S. Na koniec zagadka. Co robi Nieżywy na cmentarzu?
|
autor recenzji:
Mamoń
03.10.2017, 19:33 |