Coś dla miłośników chińskich zupek. Berliac w „Asian Store Junkes” zabiera czytelnika do świata… glutaminianu sodu i podobnych paskudztw.
To, co proponuje czytelnikowi, można by było nazwać undergroundową mangą. Jazdą bez trzymanki utrzymaną w japońskiej stylistyce, ale osadzoną w alternatywnym świecie. Świecie, gdzie sklep „Fuck Vegetables” prowadzi sobie Kim z Korei (tak, ten Kim). Świecie, który odwiedza Sowa znana z przepięknego, narkotycznego komiksu „Czary zjary” (recenzję znajdziecie na WAK). Gdzie budda pomaga dojść do glutaminowego raju. I gdzie właśnie wzmacniacz smaku ustala niejako zasady. Kształtując kolejne pokolenia zamieszkujące berliacowy świat.
Kim są bohaterowie „Asian Store Junkes”? To dwóch kolesi ze zrytymi mózgami. Nie przez dragi, nie przez wódę, ale przez chemię zawartą w żarciu. Przez glutaminian sodu. Esencję smaku wytworzoną w 1902 roku w Tokio przez doktora Kikunae Ikedę. Esencję, bez której świat nie może się obejść. No i bez której nie mogą się obejść postaci z kart komiksu Berliaca. Faszerują więc nią drób, wciągają jako dodatek w gotowych makaronach… Im gorzej, tym lepiej.
Mangowy styl, jakiego używa Berliac (znany już u nas z albumiku „Sadboi”) to przykrywka do przedstawienia „wywróconej” historii. Za maskami, za skośnymi oczami skrywają się glutaminowe demony wywołujące wojnę na elektryczne węgorze i homary, plucie ogniem i euforyczne stany. Autor nie mówi wprost, ale podpowiada, że nie wszystko dobre, co świetnie smakuje…
„Asian Store Junkes” uzupełnia undergroundową ofertę Timofa. Edytora, który z jednej strony serwuje czytelnikowi ambitne pozycje – jak reportaże Joe Sacco czy Igorta albo artystyczne komiksy ze świata malarstwa – z drugiej nie zapomina, że wyrósł z undergroundu właśnie.
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.