Czy to bajka? Poniekąd tak. Czy to przerażająca historia o samotności i poszukiwaniu przyjaźni? Poniekąd tak. Czy to komiks dla dzieci? Poniekąd tak… Dla dorosłych? Pozytywny? Dołujący? Pytania można mnożyć. Odpowiedź zaś za każdym razem będzie identyczna. Poniekąd tak. „Pantera” Brechta Evensa nie jest prostym komiksem.
Choć „Pantera” wygląda na pierwszy rzut oka nieco banalnie. Mieniąca się kolorami okładka z tytułowym kotem i małą dziewczynką wygląda orientalnie. Trochę jak z chińskiego centrum handlowego. Równie kolorowe są strony wewnątrz. Raz stają się jednym, wielkim kadrem. Raz ciągiem ułożonych w narrację obrazków z głównymi bohaterami: małą Krystynką i zamieszkującą szufladę szafki panterą. Zwie się ona Octavianus Abracadolfus Pantherius a jest księciem koronnym Panterlandii. Na pozór miłym stworzeniem. Wymyślonym z rozpaczy po śmierci Panny Kocinki (ukochanego kociaka Krystynki). Z rozpaczy i samotności. Dziewczynka wychowywana przez samotnego ojca zamyka się w swoich światach. Woli swój pokój niż obcowanie z innymi. Woli żyć w marzeniach, w myślach. Np. o odwiedzającej ją panterze…
Pantera raz wabi, raz kusi. Innym razem wymasuje zmęczone ciało albo zasiądzie przy herbacianym stoliku. Prawdziwy z niej towarzysz zabaw. Wyśniony, wymarzony. Jak świat, który zamieszkuje. Powoli miesza się on z rzeczywistością Krystynki. Jednocześnie wkracza do realności coraz bardziej „z butami”, anektując jej kolejne fragmenty. Krystynkę otaczają kolejne postaci – Pan Wiadro, Małpka, Kurka. Nawet jej pluszak – piesek Bonzo – ulega zmianie. Świat Krystynki zamienia się w koszmar? Czy może w teoretycznie lepszy świat? Tylko czy lepszy świat może istnieć?
Brecht Evens nie stworzył banalnej historyjki. Nie oszczędza bohaterki. Gra na jej - a jednocześnie czytelnika - uczuciach i emocjach. Na jednej planszy panterę się kocha. Przecież to taki miły futrzak… Na kolejnej nienawidzi. Bo przecież to kawał skurczybyka... Raz jest przynoszącym ukojenie aniołkiem, by za chwilę stać się szatanem (pedofilem?).
Stworzył za to Evens komiks wyborny graficznie. Mamy w nim elementy książeczki dla najmłodszego czytelnika. Są w „Panterze” elementy dalekowschodniego teatru cieni a także kubizmu czy surrealizmu. Doskonale skrojone są wspomniane zabiegi narracyjne, gdzie na jednej planszy – bez podziału na kadry – mamy całe sekwencje narracyjne. Piękne są dwuplanszówki, na których autor zaczyna od prostych kresek, by – wodząc za nimi wzrokiem – przejść do szczegółów. Piękne są akwarelowe kolorki. Wreszcie świetnie rozegrane jest też zakończenie w postaci wielkiej rozkładówki. Pozostawia czytelnika w niepewności, którą drogą pójdzie Krystynka. Zostanie w realu, czy może – niczym Alicja – zajrzy do Panterlandii, wymarzonej krainy czarów?
autor recenzji:
Mamoń
19.04.2018, 21:28 |