Lekka nie jest. Dosłownie. Nie jest też lekka w odbiorze. Dziś czas na kolejną powieść graficzną będąca próbą rozrachunku z samym sobą. Próbą pogodzenia z przeszłością. „Lżejsza od swojego cienia” jest historią zmagań z anoreksją. W roli głównej występuje sama autorka - Kate Green. Tworzyła komiks przez długie pięć lat. Kadr po kadrze, plansza po planszy przetrawiała raz jeszcze to, co przeżywała. Raz jeszcze przepracowywała walkę z chorobą.
A przecież była dobrym dzieckiem, które zjadało co dostawało. Przecież miała kochającą rodzinę. Przecież miała marzenia plany. Choroba ich nie przekreśliła, lecz skutecznie utrudniła. Sprawiła, że prócz codziennego zmagania ze szkołą, dojrzewaniem, przyjaźniami i miłościami doszło jeszcze zmaganie z własną głową. I własnym ciałem. Komiks Kate Green jest historią dziejącą się między „wiem, że nie jestem gruba”, a „czuję się gruba”. Jest historią dziejącą się pomiędzy nie tyle kolejnymi posiłkami, co kolejnymi głodówkami i kolejnymi napadami gdy obżerała się wszystkim, co miała pod ręką. Historią, która dzieje się nie tylko w domu czy na uczelni, ale też na sesjach terapeutycznych, spotkaniach z dietetyczką ustalającą odpowiednie dawki kalorii, zajęciach z jogi czy seansach hipnozy.
„Lżejsza od swojego cienia” jest historią dziejącą się nie tylko w realu, ale też – a może wręcz przede wszystkim – w głowie autorki. Rysując zmaganie z chorobą kadr po kadrze, uwalnia głowę, uwalnia myśli. Symboliczne są sceny, gdy brzuch domaga się jedzenia lub w głowie wciąż roją się czarne myśli. Brzuch przypomina w nich usta. Nad głową unosi się zaplątany kłębek… Jak w zmaganiach z tego typu schorzeniami bywa (anoreksja, depresja, itp.) Kate musi sięgnąć dna, by następnie odbić się od niego, złapać drugi oddech i zacząć wychodzić na prostą. Dnem jest próba samobójcza. Po niej fabuła przełamuje się. Staje się bardziej podszyta nadzieją. Ale to mniej więcej tylko 1/4 liczącej około 500 stron historii. Reszta pozbawiona jest nadziei.
Album Green przypomina mi nieco komiks „Parenteza” Elodie Durand. Green też potrzebuje komiksu, potrzebuje procesu tworzenia, by pogodzić się z chorobą, pogodzić się z samą sobą. Jest on formą psychoterapii. Ale nie oznacza, że jest komiksem nieczytelnym, hermetycznym. Narysowany lekką kreską, w stylu „ligne claire” (znanej choćby z serii „Tintin”) komiks się czyta. I przeżywa wraz z autorką. A to chyba najlepsza rekomendacja?
Na koniec wspomnę o doskonałej okładce, w jaką ubrano książkę. Na jej przedzie Kate wchodzi do lasu. Wewnątrz - w komiksie - błądzi po nim, zatacza kręgi, powtarza pewne zachowania. Na tylnej okładce z lasu wychodzi. Spogląda za siebie, ale – na szczęście – nie ma za nią już złowrogiego cienia. W końcu jest lżejsza. Lżejsza o chorobę.
|
autor recenzji:
Mamoń
16.07.2018, 20:55 |