MŁODE SMERFY
Za swojego życia Peyo stworzył (bądź też był współautorem) szesnaście tomów o przygodach Smerfów, które przyniosły mu sławę. Pierwszy z nich ukazał się dokładnie 55 lat temu, ostatni w roku 1992. W Polsce przygody małych niebieskich stworków zadebiutowały w roku 1990 i rok później, po pięciu albumach, zostały przerwane. Powróciły sześć lat później z kolejnymi pięcioma częściami i znów na następne czytelnicy musieli czekać: tym razem aż siedemnaście lat. Wszystko jednak wskazuje na to, że teraz „Smerfy” nie prędko znikną ze sklepowych półek, nie dość bowiem, że przez ostatnie trzy lata ukazało się już 14 tomów ich przygód, to jeszcze w końcu wyszły także wszystkie autorstwa Peyo dotąd w Polsce nie wydane. „Smerfiki” są ostatnim z nich, ale wcale nie gorszym niż reszta dokonań belgijskiego mistrza komiksu.
Główni bohaterowie tego tomu to trójka młodych przyjaciół, którzy ze względu na swój wiek doczekają się już wkrótce miana Smerfików. Póki co jednak znani są przede wszystkim jako Złośnik, Nat i Gapik i jak na młodzież przystało, są psotni i potrafią pakować się w najróżniejsze tarapaty. Nie inaczej będzie, kiedy w Wiosce Smerfów będą trwały przygotowania do koncertu. Gdy w wyniku gry orkiestry tłucze się klepsydra Papy Smerfa, Smerfiki zostają wysłane po nową do Ojca Czasu. Tak zaczyna się ich przygoda, która doprowadzi ich do nieoczekiwanych kłopotów, kiedy postanawiają pomóc pogrążonej w depresji Smerfetce.
W drugiej historyjce Pracuś tworzy Smerfa-robota. Maszyna ma wyręczyć go w obowiązkach, wkrótce jednak zostaje złapana przez Gargamela. Wróg naszych bohaterów nie ma jednak pojęcia co trafiło w jego ręce…
Po przeczytaniu tego tomu przepełniają mnie różne uczucia. Zaczynając od sentymentu, jaki we mnie wzbudził (w końcu „Smerfy” były moją jedną z moich ukochanych wieczorynek z dzieciństwa), przez radość (bo to dobry komiks), na smutku (że to już koniec) skończywszy. Bo, jak wspomniałem na wstępie, to już ostatni z niewdanych dotychczas na polskim rynku „oryginalnych” tomów. Co prawda kontynuatorzy serii właśnie stworzyli jej 36 tom, ale (z całym szacunkiem i uznaniem dla ich pracy), to nie to samo, co dzieła Peyo.
Smerfy, które powstały najpierw na potrzeby innej serii współtworzonej przez Peyo „Johan et Pirlouit”, a ich nazwa zrodziła się w chwili, gdy artysta jedząc obiad ze znajomym zapomniał słowa sól i poprosił by podał mu „schtroumpf”, nie przypadkiem zdobyły taką sławę i uznanie. Ich ojciec wiedział, jak powinien wyglądać dobry cartoonowy komiks dla czytelników w każdym wieku i wiedzę tą doskonale wykorzystał w praktyce. Stworzył dzieło, które nie tylko kupuje serca zarówno najmłodszych, jak i najstarszych odbiorców, ale przy okazji stało się tworem ponadczasowym. Dowcipy śmieszą mimo upływu lat, przygody nadal wciągają, a przesłanie nie straciło nic na aktualności.
Co więcej „Smerfy”, a co za tym idzie także „Smerfiki” nie tylko znakomicie się czyta, ale i genialnie ogląda. Prostota kreski Peyo, jej klasyczność i czystość linii sprawiają, że wszystko to wygląda dokładnie tak, jak powinno. Razem z całą resztą składa się to na coś, co powinien koniecznie poznać właściwie każdy miłośnik historii obrazkowych. „Smerfy” to w końcu klasa sama w sobie i pozostaje mi mieć nadzieję, że wydawca oprócz sięgania po kolejne tomy kontynuatorów, wznowi albumy wydane przed 20-30 laty w naszym kraju.
|
autor recenzji:
wkp
07.09.2018, 06:31 |