COŚ DLA MIŁOŚNIKÓW „STRAŻNIKÓW GALAKTYKI” I „GWIEZDNYCH WOJEN”
„Anihilacja” okazała się wielkim eventowym zaskoczeniem (oczywiście pozytywnym), a także wielkim kasowym sukcesem. Nic więc dziwnego, że nie zamierzano poprzestać tylko na niej i w końcu powstał jej swoisty ciąg dalszy pod postacią „Anihilacji: Podbój”. Co prawda całość jest bardziej ideologiczną niż bezpośrednią kontynuacją, niemniej zachowała w sobie wszystko to, co czytelnicy pokochali w jej poprzedniku. I chociaż trzeba przyznać, że to już powtórka z rozrywki, „Podbój” to i tak kawał dobrego komiksu traktującego o kosmicznych zmaganiach, który spodoba się każdemu, kto dobrze bawił się na kinowym hicie „Avengers: Wojna bez granic”.
Cybernetyczna rasa Pahalanx przejęła kontrolę nad imperium Kree, a rozrzuceni po przestrzeni kosmicznej bohaterowie muszą zmierzyć się z wrogami – tak w skrócie przedstawia się fabuła „Podboju”. Gdy wojna w przestrzeni trwa, Nova rusza na pomoc, ale od razu trafia na przeciwników, z którymi musi się uporać. To jednak dopiero początek, bo już wkrótce czeka na niego starcie z Gamorą oraz znajdującym się w jego własnym ciele wirusem. Tymczasem krążownik Phalanx trafia na przemierzającego kosmos tajemniczą istotę. Nie wiedzą jeszcze co to dla nich oznacza, pytanie jednak czy to wydarzenie pozwoli przechylić falę zwycięstwa na stronę „naszych” bohaterów? Wielkimi krokami zbliża się bowiem ostateczne starcie z wrogiem…
Co było najlepsze w „Anihilacji”? Można by tu wymienić wiele rzeczy, zaczynając od nietypowego podejścia do tematu (brak czołowych herosów Marvela, porzucenie klasycznego superhero na rzecz spektakularnej kosmicznej wojny itd.), na znakomitym wykonaniu skończywszy, ale mnie urzekła tu w szczególności jedna rzecz. A mianowicie miniseria traktująca o rozbiciu się Draxa na Ziemi. Miniseria, która opowiadała nie tyle o kosmicznych bandytach starających się – z sukcesem swoją drogą – uniknąć spotkania z ziemskimi herosami, ale o dziewczynce z problemami, która odnajduje bratnią duszę w kosmicznym zabijace. Historia ta, nastawiona nie na akcję, a klimat i całkiem sprawną psychologię postaci, połączone z typową dla Marvela opowieścią o nastolatkach, kupiła moje serce. I chociaż reszta „Anihilacji” też była udana, nic już mnie w tej serii nie zachwyciło tak bardzo, jak te zeszyty.
W „Podboju” czegoś takiego nie znajdziecie i tego najbardziej mi żal, ale takie są prawa rynku. Czytelnicy oczekują akcji, walk, spektakularnych sekwencji i tym podobnych rzeczy, na spokojne, stonowane opowieści nie ma zbyt dużo miejsca w głównym nurcie. Ale twórcom udało się wycisnąć z tematu to, co najlepsze. Jest więc wielka bitwa, jest akcja, szybkie tempo, sporo patosu i spora szczypta humoru. Nie tak dużo, jak wtedy, gdy swoje zeszyty pisał ojciec Lobo, Keith Giffen, ale i tak daje nam to sporo wytchnienia.
Całość więc nie nudzi, ma pewną dozę tajemnicy i jest odpowiednio epicka. Dobrze przy tym zilustrowana, warta jest polecenia nie tylko miłośnikom komiksów Marvela, ale właściwie każdemu, kto lubi opowieści w stylu „Gwiezdnych Wojen”. A kto pokochał kinowe filmy o Strażnikach Galaktyki, tym bardziej powinien poznać ten event, bo wiele elementów z niego inspirowało twórców pierwszej części.
|
autor recenzji:
wkp
06.09.2018, 06:25 |