BATMAN – PRZED EMERYTURĄ
Chociaż opus magnum Franka Millera to siedmiotomowy cykl „Sin City”, najlepszym dziełem tego twórcy wciąż pozostaje „Batman: Powrót Mrocznego Rycerza” z 1986. Jednocześnie to także bezsprzecznie najlepsza i najbardziej rewolucyjna opowieść o Człowieku Nietoperzu, która stała się zarazem jednym z dwóch filarów (obok „Strażników” Alana Moore’a) wielkich zmian w całej branży. Jak na liczącego wówczas zaledwie 29 lat autora, który właściwie po raz pierwszy zajął się Batmanem (wcześniej miał okazję narysować tylko krótki shot z tym bohaterem do scenariusza Dennisa O’Neila) to wielki wyczyn. Tym bardziej, że jeszcze w tym samym roku zaserwował nam kilka innych, przełomowych historii. Nic więc dziwnego, że do postaci Mrocznego Rycerza powracał jeszcze nie raz, czasem w sposób rewelacyjny („Rok pierwszy”), czasem z marnym skutkiem („Mroczny Rycerz kontratakuje”, „Batman i Robin: Cudowny chłopiec”). Teraz zrobił to znów, serwując nam prequel „Powrotu” i chociaż nie jest to album równie znakomity co klasyczne dzieła Millera i tak warto polecić go wszystkim fanom artysty i historii wydawanych pod szyldem „DC”.
Batman i Robin kontra Joker. Dwóm bohaterom znów udaje się wygrać, a wróg znów trafia do Azylu Arkham. Czy tym razem spędzi tam resztę życia? Wszystko wskazuje na to, że tak, ale to przecież nie koniec kłopotów. Gdy media zastanawiają się nad moralnymi aspektami wykorzystywania przez Mrocznego Rycerza do walki ze zbrodnią młodego pomocnika, on i Robin ruszają rozprawić się z niedobitkami gangu Jokera a także zbadać sprawę tajemniczych zbrodni. Misja szkolenia Jasona Todda zmienia się jednak w ostatnią krucjatę, która doprowadzi Bruce’a Wayne’a do końca jego kariery zamaskowanego mściciela…
Czym „Ostatnia krucjata” różni się od „Batmanów” Millera z lat 80.? Na pierwszy rzut oka szatą graficzną, bo twórca porzucił rysowanie na rzecz pisania scenariuszy, a ilustracje powierzył Johnowi Romicie Jr., temu samemu, z którym przed laty stworzył miniserię „Daredevil: Człowiek nieznający strachu”. Przede wszystkim jednak całość różni się fabularnie. Na „Powrót Mrocznego Rycerza” i „Rok pierwszy” Miller miał konkretny pomysł daleko wykraczający poza schematy typowych opowieści graficznych. Nie chodziło mu tylko o akcję, nie chciał pokazać kolejnych zmagań Mrocznego Rycerza (to on zresztą nadał mu to miano) z przeciwnikami, chociaż to wszystko też czekało w nich na czytelników. Autor przede wszystkim chciał jednak oddać hołd ukochanej postaci, pobawić się elementami jej mitologii i dodać coś od siebie, a zarazem za jej pomocą sportretować i skomentować sytuację polityczno-społeczną, a także rozebrać na czynniki pierwsze i przeanalizować psychikę i działanie głównego bohatera i jego wrogów. W konsekwencji powstały dzieł, które wnikały głęboko zarówno w zimnowojenne lęki, jak i brud amerykańskich ciemnych zakamarków, pełnych prostytutek, narkomanów i szaleńców, a przy okazji dodawały wieloznaczności Batmanowi, będącemu tu kimś na kształt terrorysty walczącego z przestępczością i korupcją.
Niestety z czasem Miller zmienił podejście do swojego bohatera. Batman stawał się kimś na kształt rewolucjonisty („Kontratak”), tudzież brutalnego szaleńca („Cudowny chłopiec”), tracił swoje cechy i sztywny kodeks moralny. „Ostatnia krucjata”, jak i zapowiedziana na września „Rasa Panów” to próba powrotu do tego, o czym pisałem powyżej. Mroczny Rycerz z pierwszego z komiksów znów jest obrońcą Gotham, choć nadal ma w sobie coś z terrorysty. Jest brutalny, to prawda, jednak w rozsądnych granicach. Mniej tu natomiast polityki i społecznej analizy, ale autor nie żałuje nam krytyki mediów i zadumy nad samym bohaterem i jego narażaniu dzieci, które wykorzystuje jako pomocników. Trochę szkoda, że potencjał nie został w pełni wykorzystani, bo nad podobnymi tematami zastanawiano się w ostatnich lata dość często, ale i tak Miller zdołał zrobić dobry komiks rozrywkowy z drobną nutą czegoś ponad to.
Jest tu akcja, jest klimat, jest niezła fabuła… Całość czasem aż prosiła się o jakąś dawną zgryźliwość w stylu Millera (pamiętacie jak w „Powrocie” obśmiewał psychiatrę Fredrica Werthama, którego krucjata przeciw komiksowej przemocy zaowocowała cenzurą opowieści obrazkowych, w przełamaniu której pomogli właśnie Miller i Moore?), ale nie jest to też komiks całkowicie jej pozbawiony. Znajdziecie tu też lekkość, ten charakterystyczny styl autora, którego nie sposób pomylić z żadnym innym i znakomitą szatę graficzną. John Romita Jr. w tym albumie rysuje w sposób dość niechlujny, oferując nam właściwie pokolorowane szkice. Ale styl artysty, przez jednych nienawidzony, przez innych (w tym mnie) uwielbiany, jest tak charakterystyczny, że dodaje całości czegoś od siebie, starając się utrzymać jednocześnie pewną spójność z poprzednimi częściami. Poza tym dobrze pasuje do treści, a dla mnie dodatkowo ma w sobie to coś, co mnie w nim kupuje. I kupił chyba Millera, skoro obaj pracują już nad powieścią graficzną „Superman: Rok pierwszy”, a Romita Jr. gościnnie pojawia się także w „Mrocznym Rycerzu: Rasie panów”.
I chociaż trochę na „Ostatnią krucjatę” narzekałem (wynika to z tego, że do ulubionych twórców podchodzę zawsze najbardziej krytycznie, a Miller odkąd tylko zetknąłem się z jego komiksami należy do tego grona), i tak polecam ten album Waszej uwadze. Nie jest wybitny (może to też wina Azzarello, który pomagał przy fabule), ale stanowi ciekawe uzupełnienie sagi o Mrocznym Rycerzu i przy okazji całkiem nieźle sprawdza się jako samodzielne dzieło. Miłośnicy Millera i Batmana będą zadowoleni.
|
autor recenzji:
wkp
04.09.2018, 18:18 |