Przez dekady zdobycie tego komiksu graniczyło z cudem i wymagało wyłożenia kilkuset złotych . A teraz - proszę. Wystarczy 12 zeta, by przeczytać pierwszego "Kapitana Żbika" narysowanego przez Grzegorza Rosińskiego. Ba, by przeczytać pierwszy zeszyt komiksowy jego autorstwa. Tak, właśnie tak. Od "Diademu Tamary" zaczęła się na dobre jego komiksowa kariera.
Był rok 1968 kiedy w witrynach kiosków Ruch pojawił się ten zeszyt z serii o przygodach Żbika. Zeszyt piąty w kolejności. Po czterech słabych rysunkowo dokonaniach Zbigniewa Sobali czytelnicy w końcu dostali porządny komiks. Z dynamiczną już okładką, z walczącym milicjantem na drewnianej, górskiej kładce. A wewnątrz odważnie - jak na tamte czasy - narysowana historia kryminalna z wyrazistymi bandziorami i ugrzecznionymi stróżami prawa w PRL-owskich mundurach. Do tego zmiany w kadrowaniu i ustawianiu kamery, szerokie plenery...
Komiks narysowany przez Grzegorza Rosińskiego musiał robić wrażenie. Robi zresztą i dziś, kiedy po latach udało się go wznowić wydawnictwu Ongrys. Więcej - to "Kapitan Żbik", na którego czekało wiele osób. I z pewnością będzie jednym z najlepiej sprzedających się odcinków w serii. Kto wie, może stanie się też towarem eksportowym? Wszak Rosiński, znany z kultowej serii "Thorgal" na Zachodzie cieszy się uznaniem od lat. Nie zdziwię się więc jeśli sięgną po niego też fani "Thorgala" z Francji, Belgii czy Szwajcarii.
W sumie nie można narzekać też na fabułę stworzoną przez Zbigniewa Bryczkowskiego. Udało mu się napisać zgrabną historię o grupie złodziejaszków, którzy skradli tytułowy diadem. Zaczął nieźle, jak na kryminał przystało. Od kradzieży, by później pozwolić zwodzić za nos milicjantów (W tamtych czasach takie rzeczy... Szacunek) i doprowadzić do przewidywalnego w zasadzie finału. Wiadomo bowiem, że Żbik i reszta musieli diadem odzyskać...
"Diadem Tamary" jest już dwudziestym którymś odcinkiem przygód Żbika przypomnianym przez Ongrys. Jest za to pierwszym, przygotowanym na podstawie oryginalnych plansz. Okazało się bowiem, że nie dysponuje nimi ani Bogusław Polch, ani spadkobiercy Jerzego Wróblewskiego czy Zbigniewa Sobali. Efekt więc jest taki, jak byśmy brali do ręki dopiero co narysowany zeszyt. A tymczasem ma on już pół wieku... I dopiero teraz doczekał wydania numer 2.
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.