HISTORIA FEMINIZMU W KOMIKSIE
Komiks, jako medium – a przynajmniej jego mainstreamowa odmiana – od samego początku wydaje się być przede wszystkim męską rozrywką. Wiem, że to duże uogólnienie, ale spójrzcie tylko sami – wszędzie napakowani faceci, dużo walk, seksowne dziewczyny ciągle świecące wielkimi dekoltami ledwie zasłaniającymi olbrzymi biust i wciśnięte w za ciasne, skąpe ciuszki itd., itd., itd. Nawet ilość kobiet zajmujących się historiami obrazkowymi jest o wiele mniejsza niż mężczyzn. Co nie znaczy, że brakuje albumów kobiecych – także na naszym rynku. Dowodem na to jest m.in. całkiem niezła, choć nie do końca udana, „Walka kobiet” przybliżająca nam dzieje feminizmu.
I cóż, chyba samo określenie tematu wystarczyłoby w tym wypadku za streszczenie fabuły tego dzieła. Zacznijmy więc po kolei. Akcja całości zaczyna się w XIX wieku, kiedy to kobiety nie mają żadnych praw, a mężczyźni decydują właściwie o każdym aspekcie ich życia. To wtedy zaczynają się tworzyć pierwsze ruchy chcące zmienić ten stan rzeczy, w czasach, kiedy to władze burzą się przeciwko niewolnictwu, ale dopuścić do głosu płci pięknej już nie chcą. Lata lecą, zmienia się sytuacja, a my krok po kroku podążamy ścieżką feministek, dowiadując się o problemach traktowania kobiet w różnych miejscach świata, zarówno w przeszłości, jak i obecnie.
Marta Breen i Jenny Jordhal, autorki i, oczywiście, feministki, stworzyły komiks udany pod względem wykonania, ale mocno jednostronny i hermetyczny, jeśli chodzi o treść. I nie mam tu na myśli tylko ograniczenia się do tematu feminizmu, bo i tu rzecz prezentuje tylko jeden rodzaj poglądów – tych współcześnie popularnych. Owszem, ciekawie zaprezentowano tu historię samego ruchu kobiecego, ale autorki skupiły się tu nie na większym kontekście, a przekazaniu własnych poglądów co w przypadku publikacji nomen omen historycznej jest sporym minusem.
Kwestia poglądów zresztą to coś z czym mógłbym długo polemizować. Aborcja to w końcu nie rzecz prawa kobiety do decydowaniu o własnym ciele, a chęć uniknięcia konsekwencji własnych czynów i ignorowanie praw dzieci – tych nienarodzonych, co nie znaczy, że mniej ważnych. I nie mają tu nic do rzeczy przekonania religijne, a logika – od przerwania życia płodu do dowolnej formy uśmiercania kogokolwiek (w końcu w obu przypadkach życie toczyłoby się dale, gdyby nie ingerencja człowieka) jest już bardzo niedaleko, a wytłumaczenie ideologiczne znajdzie się na wszystko, jak pokazują choćby podręczniki do historii.
Ale zostawmy kwestie przekonań (od których w przypadku takich dzieł uciec się nie da) i wróćmy do „Walki kobiet”. Bo mimo okrojenia tematu, to niezłe przedstawienie feminizmu. Bardziej portret pod obecne czasy i nastroje, ale na pewno dobrze narysowany i tak samo wydany. Szkoda tylko, że autorki nie wykorzystały potencjału, bo ten akurat był spory.
|
autor recenzji:
wkp
18.09.2018, 07:05 |