|   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
  |   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
  |   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
  |   INFORMACJE   |     SZUKAJ   |     ZALOGUJ SIĘ   |     |  
WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
Wielkie Archiwum Komiksu

RECENZJA WYBRANEJ POZYCJI

146
Kaznodzieja - wydanie zbiorcze #6 [2018]
Nie masz tej pozycji?!
KUP JĄ W
KOMIKSIARNIA
za 98,99 zł!
seria / numer:
rodzaj pozycji:
scenariusz:
rysunki:
format wydania:
170 x 260 mm
rodzaj papieru:
kredowy
rodzaj oprawy:
twarda
rodzaj druku:
kolor
liczba stron:
384
wydawca polski / rok wydania:
Egmont 2018
wydawca oryginału:
cena:
109,99 zł
podziel się recenzją:
recenzje do pozycji [2]:
TO JUŻ JEST KONIEC

Niczym klasyczny western kończy się cykl „Kaznodzieja”. Na jednej z ostatnich plansz Jessie i Tulip, w świetle zachodzącego słońca, odjeżdżają przez pustynię. Kilka stron dalej ten sam zachód podziwia Cassidy. A później wsiada do auta i odjeżdża w mrok… Czy można sobie wyobrazić bardziej kiczowate zakończenie?

Ale dla serii jak „Kaznodzieja” to zakończenie wręcz wymarzone. Seria od początku ocierała się o kicz. Autorzy nie jeden raz puszczali do czytelnika oko. Tak jest też na ostatnich stronach kultowego komiksu stworzonego przez Gartha Ennisa (scenariusz) i Steve’a Dillona (rysunki). Komiksu, którego sześciotomowa edycja właśnie dobiegła do końca. Czy ostatni z tomów zawodzi? W sumie mniej się w nim dzieje niż w poprzednich. Relatywnie mniej w nim szalonej akcji, do której przyzwyczaił czytelnika Ennis, a więcej filozoficznych gadek, spotkań między dawno niewidzianymi bohaterami.

Dość powiedzieć, że wraca wampir Cassady, jednym z rozgrywających staje się też Starr ze „swoją armią dupków”, pragnący tylko zemsty na wielebnym Curterze. Przez plansze przemyka zakochany (!) Gębodupa, w końcu też objawia się dawno niewidziany Bóg… Ten, którego szukano od setek plansz. Ennis uporządkował fabułę, podopinał wątki. Słowem… Dobił kogo trzeba – przy okazji uśmiercając kilka niewinnych osób, ale i przywracając je do życia – spośród tych, którzy byli po niewłaściwej stronie. Nową funkcję znalazł też Świętemu od Morderców. A grającym główne role dał finalnie odrobinę wytchnienia.

Ostatecznie trudno więc uznać „szóstkę” za tom słabszy. To tom inny. Tom przemyślany tak, by nie zostawić czytelnika z pytaniami. Stały poziom prezentują rysunki Dillona. Wiem, że nie każdemu się podobają (mnie też na początku nie przekonywał). W sumie – z perspektywy czasu – w przyprawionym kiczem serialu, gdzie jest miejsce i na western, i na sensację, i na horror - sprawdzają się znakomicie. Nie epatują realizmem, sprawiając że przerysowana, lejąca się na prawo i lewo krew prowokuje uśmiech na twarzy. Bo przecież cały „Kaznodzieja” to historia puszczająca oko. Choć poruszająca poważne tematy – jak rasizm, fanatyzm religijny, życie półświatka – to jednak puszczająca oko.

Jednocześnie to tom, którym autorzy pozostawiali sobie poniekąd furtkę, by dopisywać ciąg dalszy do sagi o Jessiem. Na szczęście Ennisowi i Dillonowi nie przyszło do głowy, by do swego bohatera wracać. A w Stanach Zjednoczonych to standard. Serię zamknęli w 66 zeszytach, kilku wydaniach specjalnych i mini serii poświęconej wspomnianemu Świętemu od Morderców. Całość wyszła między 1995 a 2000 rokiem. Szczęśliwie później nie skusił się, by dopisywać prequele czy sequele albo rozwijać wątki poboczne. Za to im chwała.

W Polsce całość ukazała się dwukrotnie. „Kaznodzieję” Egmont najpierw – w latach 2002-2007 – zaprezentował w trzynastu tomach. Druga edycja – już w twardych oprawach – to sześć grubielaźnych tomiszczy. Tomiszczy, na jakie ten amerykański w sumie już klasyk spod znaku Vertigo zasługiwał.
autor recenzji:
Mamoń
30.01.2019, 21:19
NIETZSCHEGO SOBIE FINAŁ

Finał „Kaznodziei”, serii, która była jedną z inspiracji dla takich komiksów, jak cykl „Mroczna Wieża” czy „Y: Ostatni z mężczyzn”, wreszcie nadszedł. Fakt ten na równi cieszy mnie, co smuci – cieszy, bo wreszcie mamy w swym rękach cały, rewelacyjny cykl ze wszystkimi dodatkami, smuci, ponieważ chciałoby się, by tak dobre opowieści trwały, jak najdłużej. Ale czy samo zakończenie wypadło równie znakomicie i satysfakcjonująco, co historia samej wędrówki głównego bohatera do celu? Na to pytanie nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, ale ostatni tom „Kaznodziei” trzyma poziom i dostarcza mocnej, kontrowersyjnej, ale i skłaniającej do myślenia rozrywki dla dorosłych.

Jesse miał kiedyś dziewczynę. Potem ją stracił, w końcu odnalazł, ale znów stracił. Teraz jednak on i Tulip znów się odnaleźli, a przed nimi ostateczne starcie, które najprawdopodobniej będzie go kosztowało życie. Ale starcie nie tylko z Bogiem. Gdy Jesse przygotowuje wszystko na pokonanie Wszechmogącego, próbując nakłonić do pomocy Świętego od morderców, jednocześnie stara się rozliczyć także z Cassidym. Tymczasem opętany żądzą zemsty Starr, dowiaduje się o miejscu jego przebywania i mobilizuje całe pozostałe siły Graala, do ostatecznego starcia. Alamo po raz kolejny staje się symbolem walki. Pytanie tylko: jakiej.

Jak to zatem jest z tym finałem „Kaznodziei”? Wszystko zależy od tego, z jakich pobudek czytaliście poprzednie części, bo jeśli najbardziej interesowały Was kontrowersje związane z religią i co właściwie stanie się z Bogiem, będziecie zawiedzeni. Obrazoburcze treści rozmyły się w opowieści już dawno i przestały robić wrażenie, a to było wynikiem faktu, że sam scenarzysta stracił nimi zainteresowanie, poświęcając uwagę rzeczom o wiele ważniejszym i ciekawszym. Co się zaś tyczy losu Stwórcy, stał się on oczywisty właściwie jeszcze w pierwszym tomie serii, więc żaden z czytelników nie będzie nim raczej zaskoczony.

Ale, jak pisałem, nie o te rzeczy w tym wszystkim chodzi. Ennis zaczął te wątki, bo służyły mu do wyższego celu, siłą rzeczy musiał je też zakończyć, ale zakończyć się ich nie dało – przynajmniej nie w sposób, który usatysfakcjonuje wszystkich. Tym bardziej, że w samych pretensjach religijnych autora mnóstwo było infantylizmów, a ich sens szybko się pogubił. Mógłbym długo argumentować mylność Ennisa, ale przecież był to środek do celu jedynie, więc sobie daruję, tym bardziej, że można interpretować tego typu rzeczy na wiele sposobów. Bo zauważcie co właściwie robi Jesse. Pełen pretensji były pastor szuka Boga, by go ukarać za to, co dzieje się z tym światem, ale sam, chociaż ma moc zmiany wszystkiego na lepsze, nie wykorzystuje jej ani trochę do poprawienia świata czy ludzi, pozostając jednym z największych hipokrytów w dziejach komiksu. Zaślepienie autora? A może celowy zabieg? Sami się nad tym zastanówcie.

I owo zastanawianie się jest najlepszym, co seria ma do zaoferowania. Ennis nie udziela nam łatwych odpowiedzi, wręcz ich unika, a kiedy zdarzy mu się je nam przedstawiać, najczęściej nie są przekonujące. Dlatego prowokuje nas do myślenia, do szukania, analizowania i robi to w sposób, który większość czytelników obruszy, może obrazi i zszokuje, ale tym bardziej zechce polemizować z tym, co przeczytało. Do tego Ennis serwuje nam fascynującą wyprawę przez Amerykę. Przez wszystko to, co składa się na jej legendę, historię i popkulturowe postrzeganie. Każde miejsce Stanów ma tu swój indywidualny klimat i charakter, każde najważniejsze miejsce także zostaje odwiedzone. I przepuszczone przez filtr pełen brudu, wynaturzonego seksu, chorej przemocy i brutalności. Ktoś może powiedzieć, że jest tego za dużo, bo w końcu mamy tu same zło i praktycznie samych złych bohaterów (nawet główna trójka daleka jest od kryształowych herosów), ale zwróćcie uwagę, że akcja dzieje się w rzeczywistości, gdzie Bóg opuścił Niebo i Swoje stworzenie – wszystko jest więc umotywowane i jak najbardziej na miejscu.

I nawet jeśli w samym finale zabrakło finezji i niedomówień, a nietzscheańskie korzenie są w nim aż nazbyt widoczne, całość wciąż robi wielkie wrażenie. Każdy miłośnik dobrego komiksu dla dorosłych powinien poznać tę serię i wyrobić sobie o niej własne zdanie. Bo chociaż nie jest ona dla każdego, to zarazem jedno z największych dzieł, jakie opowieści graficzne mają do zaoferowania. Dlatego polecam gorąco. Warto udać się w tę trwającą sześćdziesiąt sześć zeszytów (liczba nieprzypadkowa, jak się domyślacie) podróż przez Amerykę i ludzką mentalność. Po niej nic już nie będzie takie samo – i o to właśnie chodzi.
autor recenzji:
wkp
18.12.2018, 16:05

RECENZENCI

BroosLi
[7]
Charles Monroe
[17]
Chudi_X
[3]
Dariusz Cybulski
[442]
Edward Weaver
[2]
Joan_Johnson
[1]
Mamoń
[1091]
McAgnes
[1]
Modli
[1]
MonimePL
[146]
Percival
[2]
Ronin
[3]
Warlock
[4]
wkp
[2379]
KOMIKSY, MANGI, CZASOPISMA, KSIĄŻKI, ARTBOOKI, FIGURKI, GADŻETY I INNE
Komiksiarnia
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
Przypominamy, iż do czasu uzupełnienia bazy danych nowej wersji strony informacje o starszych pozycjach znajdziecie na łamach poprzedniej wersji witryny:
Old WAK!
Copyright © 1997-2024 WAK - Wielkie Archiwum Komiksu | Strona działa od 21 lipca 1997 | Idea, gfx & code: Warlock | Stan odwiedzin: 5044503
Copyright © 1997-2024 WAK - Wielkie Archiwum Komiksu
Start witryny: 21 lipca 1997 | Idea, gfx & code: Warlock
Stan odwiedzin: 5044503