NAPIĘCIE NARASTA
Wraz z tym tomem dobrnęliśmy do połowy opowieści o zmartwychwstałych mieszkańcach pewnej mieściny. Zaczęło się tajemnicami i świetnym klimatem i choć to już czwarty tom, a co za tym idzie za nami już 23 zeszyty, nic się na tym polu nie zmieniło. Stagnacja? Monotonia? Nic bardziej mylnego. „Odrodzenie” tym właśnie stało od pierwszych stron i za to najbardziej je cenię, a fakt, że autorzy niespiesznie snują swoją opowieść, rozbudowując zarówno postacie, relacje między nimi, jak i świat, tylko świadczy na korzyść ich samych i ich serii.
Witajcie w Wisconsin. Prowincja, jak prowincja, tu – zdawałoby się – nie może się wydarzyć nic niezwykłego, a jednak. Kiedy pewnego dnia zmarli zaczęli wracać do życia, cały świat skupił swą uwagę na tym miejscu, a niepewne sytuacji władze kraju odizolowały je od reszty. Od tej chwili zamknięci w swoim gronie ludzie, muszą zmagać się z problemami, jakich nastręcza obecny kryzys. A napięcie narasta, problemów przybywa, odpowiedzi na pytania jak zwykle nie ma, a policja zajmująca się nie tylko zwykłymi sprawami, ale też i zmartwychwstałymi, nie ma chwili spokoju. Jakby tego było mało, w lasach czają się tajemnicze świetliste widma, które są coraz bardziej obecne na scenie…
Od kiedy tylko „Odrodzenie pojawiło się na rynku, każdy – włącznie z samymi autorami – mówił, że to takie połączenie „The Walking Dead” z „Fargo”, ale i tak pierwsze skojarzenia, jakie nasuwają się po lekturze dowolnego zeszytu są dość jednoznaczne: ależ to przypomina powieści King! Małe miasteczko, zamknięta społeczność ze swoimi tajemnicami i grzeszkami, spora ilość postaci, dobre zaplecze obyczajowe, dziwne zdarzenia… Jak powszechnie jednak wiadomo, wszelkie próby naśladownictwa Króla Horroru z góry skazane są na porażkę. A jednak Tim Seeley, którego komiksy o Batmanie były co prawda niezłe, ale jakoś nie wyróżniały się spośród im podobnych, zdołał stworzyć coś, czego King by się nie powstydził. I zarazem coś, co mi osobiście o wiele lepiej podeszło, niż „Żywe trupy”, które oferowały równie wiele dobrych, co złych tomów.
Ale wracając do samej opowieści, co jeszcze poza klimatem, tajemnicami i małomiasteczkowymi sprawami znajdziecie w „Odrodzeniu”? Na pewno wszystko to, co powinno się znaleźć w takich opowieściach. Mamy więc miłość, nienawiść, zdrady, kombinowanie, jak wykorzystać zaistniałą sytuację do własnych celów… Tyle, jeśli chodzi o wątki, co się zaś tyczy horrorowych motywów, mamy tu tajemnicze stworzenia, mamy coś z opowieści o duchach i nawiedzonych miejscach, a i dla fanów makabry i estetyki gore nie zabraknie wrażeń. Całość podlana została wątkami z policyjnych thrillerów i całkiem szybką akcją, którą równoważą bardziej leniwe momenty.
Oczywiście jest w tym wiele kopiowania schematów, ale jednocześnie Seeley robi to w sposób wprawny, sympatyczny i nienachalny. Całość czyta się szybko, z przyjemnością, napięciem i zaciekawieniem, a świetna szata graficzna, czysta, prosta, ale bardzo nastrojowa, doskonale to wszystko uzupełnia. Czy trzeba dodawać coś więcej? Miłośnicy „Z archiwum X”, powieści Stephena Kinga i tym podobnych dzieł poczują się tu, jak w domu.
|
autor recenzji:
wkp
02.02.2019, 09:26 |