NOWY POZIOM RELACJI CZŁOWIEK-GHUL
Po przepełnionych akcją i walkami poprzednich tomach „Tokyo Ghoula:re”, nadszedł czas na część spokojniejszą i bardziej sentymentalną. Zasiadając do lektury tego tomu, od razu przypominałem sobie, jak jakiś czas temu (nie minęło go tak wiele, ale mało też nie – przynajmniej jeśli odmierzać jego upływ ilościami przeczytanych stron) zasiadałem do lektury pierwszej serii „TG”. I chociaż to przede wszystkim shounen, więc czytelnicy oczekują starć, trupów i krwi (w końcu to także) horror, właśnie ten leniwy, wspominkowy ton sprawia, że dziesiąty tomik jest najlepszym z dotychczasowych z „re”.
Nadszedł czas na nowy etap w relacjach ludzi i ghuli. Od Najazdu na Cochleę minął miesiąc. Sasaki, jako główny sprawca wszystkiego, wciąż jest poszukiwany, a jednak na głowie ma ważniejsze rzeczy. Przypomniał sobie o ty, kim był kiedyś, wspomnienia z bycia Kenem Kanekim powróciły, a on sam wraca do kawiarni spotkać się z ghulami ze swojej przeszłości. To jednak tylko początek. Teraz, będąc ghulim królem, Ken chce założyć własną organizację i wprowadzić relacje z ludźmi na zupełnie nowy poziom. Co jednak z tego wszystkiego wyniknie?
W tym tomie główny bohater zasiada nad kubkiem kawy, w znajomym miejscu, w towarzystwie przyjaciół z dawnych dni i zaczyna wspominać, dlaczego więc i ja nie miałbym wspomnieć tego i owego? Więc wspominam: jak siedziałem z jednym tomikiem, nie pamiętam już którym, ale przepełnionym akcją, na dowrze. Wczesny wieczór, koniec lata, jeszcze ciepło, ale już chłodno… Jak ta atmosfera doskonale pasowała do „Tokyo Ghoula”. I jak bardzo przypomniały mi się tamte chwile po lekturze kilku początkowych stron tomiku.
Ale wróćmy do tematu. Ta część, jak już pisałem, jest powolniejsza, wręcz leniwa. Bohaterowie sporo rozmawiają, sporo planują i myślą, ale jednocześnie wiele z tego wynika i zapowiada konkretne zmiany. Oczywiście Sui Ishida pamięta, jaką opowieść tworzy, więc mamy tu też walki, lejącą się krew, mrok oraz… sporo humoru, specyficznego, ciężkawego, ale jednak. Dzięki czemu czytelnicy mogą znaleźć chwilę wytchnienia i trochę się zrelaksować.
A wszystko to tradycyjnie świetnie zilustrowane. Kreska jest realistyczna i szczegółowa, mocno posiłkowana zdjęciami, które tylko potęgują realizm. Owszem, czasami bywa też niechlujna i prosta, ale zawsze ma w sobie urok. Tak, jak i cała ta seria. Może nie zawsze trzyma jednakowy poziom, ale zawsze jest na tyle udana, by chciało się sięgać po kolejne tomy. Jak zwykle więc polecam, szczególnie miłośnikom horrorów.
|
autor recenzji:
wkp
28.03.2019, 07:01 |