IM WIĘCEJ CIEBIE… TYM MNIEJ BOGA
To była pierwsza komiksowa „cegła” wydana nad Wisłą. Bądź jedna z pierwszych. Jej publikacja pod koniec 2006 roku stała się wydarzeniem. Jak odbiera się ją po przeszło dekadzie? Zaskakująco dobrze. A nawet bardzo dobrze.
„Blankets” to komiksowa wiwisekcja Craiga Thompsona. Autor – wychowany w ortodoksyjnej, chrześcijańskiej rodzinie – rozprawia się w niej z Bogiem i zakazami wynikającymi z wiary. Od najmłodszych lat karmiony jest bajkami o szczęściu jakiego ma doznać w boskim raju. Straszony jest nieczystością jakiej ma doświadczać myśląc niezgodnie z Biblią. Diabłem, który zaciera ręce gdy duma niepoprawnie i Jezusem spoglądającym z obrazka na ścianie, który ma smucić się widząc jego niezgodne z nauką kościoła poczynania. Do tego dochodzi jeszcze presja ze strony pastora, który widziałby go w seminarium…
Nie dziwi więc, że myślący samodzielnie Craig zrywa kajdany nakładane przez innych. Słowa: „Ten świat nie jest mim domem. Ja tylko przez niego przechodzę” szybko stają się nieaktualne. Ważne jest to co tu i teraz. A tu i teraz jest Raina. Dziewczyna poznana w trakcie obozu kościelnego. Im więcej Rainy w życiu Craiga, tym mniej Boga. Prawdziwe zastępuje wiarę w nieokreślony raj. Nie jest to od razu skok na głęboką wodę. To powolne, wzajemne poznawanie się. Odkrywanie tego, co zdawało się być tematem tabu. Ciepła drugiej osoby. Radości ze wspólnego spędzania czasu. Długich rozmów o wspólnej przyszłości. Nagości. Wreszcie wspólnych, miłosnych uniesień. Wbrew temu, co mówi Biblia... Raina i Craig to swego rodzaju outsiderzy. Połączeni przez przypadek sceptycznie nastawieni do wiary młodzi zakochani, dla których raj dzieje się na Ziemi. W amerykańskiej mieścinie, pobliskim lesie, niedużym łóżku, pod uszytym przez nią pledem…
„Blankets” jest historią pozostawiania gdzieś daleko za sobą dzieciństwa. Czasu ucieczek z domu. Tych realnych i tych w świat snów, rysunków, marzeń. Jest też historią o naiwnej wierze, która upada gdy zderza się z rzeczywistością. Bo czy Bóg jest naprawdę dobry, doświadczając rodziców Rainy rozwodem? Czy jest dobry w chwilach, gdy z jego ojca wychodzi tyran zamykający brata w ciemnym składziku? Czy jest sprawiedliwy dzieląc ludzi na lepszych i gorszych? Na zdrowych i niepełnosprawnych? Można dodać jeszcze jedno – czy jest sprawiedliwy nie pozwalając stworzyć Rainie i Craigowi wspólnego związku?
Craig Thompson „Blankets” określił się jako twórca opasłych cegieł. Strona z ostatnią planszą nosi numer… 582! Zmienne kadrowanie, ekspresja, połączenie rzeczywistości z realizmem magicznym, studia postaci, momentami kadry wyjęte ze szkicownika, budujące całe plansze. Jest na nich ulotność, jest łapany nastrój chwili, momenty uniesienia. Kiedy trzeba, pojawia się pustka, rozpacz, zniechęcenie. Kiedy jest, króluje na nich uśmiech, radość. Poszczególne plansze współgrają z klimatem scenariusza poszczególnych rozdziałów (komiks podzielony jest na dziewięć części). I choć szczyt swego graficznego kunsztu w komponowaniu plansz autor pokazał dopiero w „Habibi” (recenzję można znaleźć na WAK), to „Blankets” jest doskonałą, graficzną ekspresją, gdzie autor daje się ponieść chwili.
Dziś – w roku 2019 - Craiga Thompsona znamy już znacznie lepiej niż w momencie, gdy Blankets” wydawany był po raz pierwszy. W międzyczasie poznaliśmy jego inne dokonania, jak „Habibi”, „Żegnaj Chunky Rice” czy „Kosmiczne rupiecie”. Mimo tego to „Blankets” pozostaje tą najważniejszą, najbardziej osobistą i najbardziej wzruszającą historią. Nie dziwi więc, że wciąż trafia w ręce nowych czytelników, czego dowodem trzecie już wydanie historii „pod śnieżną kołderką” schowanej.
Kto nie czytał, niech się dłużej nie zastanawia. No chyba, że później chce przepłacać na aukcjach w sieci. Albo czekać na wydanie czwarte.
|
autor recenzji:
Mamoń
31.03.2019, 13:20 |