REALIZM WIKINGÓW
Nie trzeba ani oryginalności, ani świeżości by stworzyć świetną serię. Wystarczy doskonałe wykonanie, by zapewnić czytelnikom niesamowite przeżycia i to właśnie zapewnił im Makoto Yukimura swoją „Sagą Winlandzką”. Bo niby to wszystko już było, i niby tego typu opowieści są już wyeksploatowane, ale nie było jeszcze tego w tak świetnym wykonaniu, które gwarantuje, że nie tylko miłośnicy tematu znajdą tu coś dla siebie.
Wbrew przewidywaniom, książę Kanut przeżył, na dodatek przeciągnął na swoją stronę Thorkella i powraca do swoich. Plan ma jasny: zabicie króla, by móc przejąć pod nieobecność księcia Haralda władzę. Tymczasem w wiosce Floki, uważając, że powrót Kanuta stanowi podstęp Thorkella, postanawia przygotować na wszelkim wypadek wojska. Rzecz w tym, że jeśli jego podejrzenia się nie sprawdza, może to zostać uznane za nieposłuszeństwo.
Pojawienie się Kanuta wprawia w ruch machinę, której nie da się już zatrzymać. Gdy książę rozważa kto powinien zamordować króla, tak by cała wina spadła tylko na niego, władca, choć wycieńczony, nie siedzi biernie i nie czeka. Zaczyna się gra nerwów, w samym środku której znajdują się nie tylko główni zainteresowani, ale też i Thorkell, Askelad i Thorfin…
Jaka jest „Saga Winlandzka”? Powiedzieć, że świetna, a momentami wprost rewelacyjna, to zdecydowanie za mało, choć oczywiście wszystko to jest najszczerszą prawdą. Przede wszystkim należałoby powiedzieć, że to kawał świetnej opowieści przygodowej o wikingach. Egzotycznej dla Japończyków, dla nas dobrze znanej, ale potrafiącej pozytywnie zaskoczyć. Czym? Realizmem. Owszem, to co tu widzimy, to fikcja, ale mocno osadzona w historycznych realiach – i to do tego stopnia, że pojawiają się nawet autentyczne postacie. Ale realizm widać tez w oddaniu realiów i wszelkiej maści detali – od ubioru, przez sprzęt, po zabudowania – i zachowaniu bohaterów.
Oczywiście mimo takiego podejścia do tematu, mamy tu do czynienia z typową mangą, a co za tym idzie, dostajemy genialnie oddaną mimikę (nawet poza bohaterów potrafi powiedzieć nam więcej niż niejeden rozległy tekst), świetną dynamikę widoczną szczególnie w sekwencjach walki i klimacie panującym na stronach. Cała szata graficzna to zresztą popis możliwości mangaki. Rysunki są dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach, urzekająca i przykuwająca uwagę czytelnika na dużo dłużej, niż wymaga tego sama lektura.
REALIZM WIKINGÓW
Nie trzeba ani oryginalności, ani świeżości by stworzyć świetną serię. Wystarczy doskonałe wykonanie, by zapewnić czytelnikom niesamowite przeżycia i to właśnie zapewnił im Makoto Yukimura swoją „Sagą Winlandzką”. Bo niby to wszystko już było, i niby tego typu opowieści są już wyeksploatowane, ale nie było jeszcze tego w tak świetnym wykonaniu, które gwarantuje, że nie tylko miłośnicy tematu znajdą tu coś dla siebie.
Wbrew przewidywaniom, książę Kanut przeżył, na dodatek przeciągnął na swoją stronę Thorkella i powraca do swoich. Plan ma jasny: zabicie króla, by móc przejąć pod nieobecność księcia Haralda władzę. Tymczasem w wiosce Floki, uważając, że powrót Kanuta stanowi podstęp Thorkella, postanawia przygotować na wszelkim wypadek wojska. Rzecz w tym, że jeśli jego podejrzenia się nie sprawdza, może to zostać uznane za nieposłuszeństwo.
Pojawienie się Kanuta wprawia w ruch machinę, której nie da się już zatrzymać. Gdy książę rozważa kto powinien zamordować króla, tak by cała wina spadła tylko na niego, władca, choć wycieńczony, nie siedzi biernie i nie czeka. Zaczyna się gra nerwów, w samym środku której znajdują się nie tylko główni zainteresowani, ale też i Thorkell, Askelad i Thorfin…
Jaka jest „Saga Winlandzka”? Powiedzieć, że świetna, a momentami wprost rewelacyjna, to zdecydowanie za mało, choć oczywiście wszystko to jest najszczerszą prawdą. Przede wszystkim należałoby powiedzieć, że to kawał świetnej opowieści przygodowej o wikingach. Egzotycznej dla Japończyków, dla nas dobrze znanej, ale potrafiącej pozytywnie zaskoczyć. Czym? Realizmem. Owszem, to co tu widzimy, to fikcja, ale mocno osadzona w historycznych realiach – i to do tego stopnia, że pojawiają się nawet autentyczne postacie. Ale realizm widać tez w oddaniu realiów i wszelkiej maści detali – od ubioru, przez sprzęt, po zabudowania – i zachowaniu bohaterów.
Oczywiście mimo takiego podejścia do tematu, mamy tu do czynienia z typową mangą, a co za tym idzie, dostajemy genialnie oddaną mimikę (nawet poza bohaterów potrafi powiedzieć nam więcej niż niejeden rozległy tekst), świetną dynamikę widoczną szczególnie w sekwencjach walki i klimacie panującym na stronach. Cała szata graficzna to zresztą popis możliwości mangaki. Rysunki są dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach, urzekająca i przykuwająca uwagę czytelnika na dużo dłużej, niż wymaga tego sama lektura.
Wszystko to wieńczy świetne wydanie. Z jednej strony mamy podwójnej grubości tomy o powiększonym formacie, z drugiej coś, co rzadko się zdarza: zachowanie wszystkich kolorowych stron. Ważniejsze jednak jest to, że w ręce czytelników trafia dojrzała, porywająca opowieść, która spodoba się miłośnikom wciągających, świetnie wykonanych komiksów. Nieważne ile podobnych opowieści czytaliście, nie zawiedziecie się.
Wszystko to wieńczy świetne wydanie. Z jednej strony mamy podwójnej grubości tomy o powiększonym formacie, z drugiej coś, co rzadko się zdarza: zachowanie wszystkich kolorowych stron. Ważniejsze jednak jest to, że w ręce czytelników trafia dojrzała, porywająca opowieść, która spodoba się miłośnikom wciągających, świetnie wykonanych komiksów. Nieważne ile podobnych opowieści czytaliście, nie zawiedziecie się.
|
autor recenzji:
wkp
23.09.2019, 06:33 |