KRONIKA RODZINNA
Bierze na spytki rodzinę, by opowiedzieć dzieje swych dziadków. Historia rwie się, komiks jest jak kolaż ale… W tym szaleństwie jest metoda. „Sylwetki i cienie” to kolejny, udany wytwór Michała Rzecznika.
Początek może wydać się chaotyczny. Widzimy autora, który prosi ojca – Bolesława Rzecznika - by ten podzielił się z nim swoim pierwszym wspomnieniem. Pada na Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. I rok 1955. Jako berbeć trafia pod wielkie gmaszysko w centrum Warszawy myśląc, że tam właśnie pracuje Gustaw Rzecznik. Ojciec Bolesława, dziadek Michała. Później skaczemy w czasie, do lat przedwojennych. Do lat kiedy poznajemy pradziadków Michała – Kalinę i Józefa Rzeczników oraz Fryderykę i Władysława Czyżów. Dalej już akcja toczy się w miarę linearnie. Krok po kroku, przy pomocy gadających głów. Ojca, stryja, znajomych. Autor składa fabułę ze wspomnień, opowieści, starych zdjęć. Zaskoczeniem jest fakt, że historia nie powstawała w ten sposób. Rzecznik zdradza, że rysował „Sylwetki i cienie” fragmentami. Kawałkami. W miarę, jak poznawał kolejne fragmenty opowieści. Następnie zaś poskładał epizoy chronologicznie, by tworzyły całość. Stąd zróżnicowanie graficzne poszczególnych, sąsiadujących ze sobą plansz.
Otwierająca album scena przypomina nieco podobną scenę z komiksu „Maus”. Dalej poszczególne postaci przedstawione są jak w programie sztuki teatralnej. Inną kreską rysowane są sceny sprzed kilku dekad. Rzecznik puszcza w nich oko, stosując luźniejszą stylistykę. Inną sceny współczesne, gdy siada z ojcem fotel w fotel, by znów odkryć kilka kart z życia dziadków. Dopisać kilka scen, na których pojawiają się partyjni towarzysze, dopiąć wątek kiedy dziadek np. pracował jako szef ochrony Hajle Syllasje kiedy w 1964 roku odwiedził Polskę albo inną, z czasów pracy w zakładach Wedla (wtedy 22 lipca). Jeszcze inaczej sportretowane są sceny z życia prywatnego, na których dzieją się wzloty i upadki rodziny. Śluby, rozwody, nowi partnerzy babci, kolejna żona dziadka… „Sylwetki i cienie” to kronika nie tylko powierzchowna, ale i bardziej intymna. Rzecznik napisał, że skończywszy prace nad komiksem udał się do Instytutu Pamięci Narodowej, by obejrzeć teczkę dziadka. Jakież było jego zaskoczenie, gdy okazało się, że jest właściwie pusta. Czyżby koledzy dziadka zadbali o zatuszowanie jego przeszłości? Czyżby miał na sumieniu więcej, niż przekazał synom, a oni Michałowi?
Album Rzecznika jest małym dziełem. Cały komiks pod względem formalnym jest eksperymentem. Rysunki przeplatają się z odbitkami zdjęć. Skany dokumentów z reprodukcjami książeczek z czasów PRL a także fotografiami odznaczeń, jakie Gustaw Rzecznik skompletował w swoim życiu. Otworzywszy jedną z rozkładówek możemy obejrzeć nawet ślubne monidło z dziadkami autora! Do tego zróżnicowane są sposoby kreowania plansz... Efektem jest niebanalna publikacja, potwierdzająca, że Rzecznik należy do grona najciekawszych komiksiarzy - eksperymentatorów. Zresztą… Wywodzi się wszak z Grupy Maszin - tworzą też m.in. Jacek Świdziński, Daniel Gutowski czy Leszek Wicherek – znanej z komiksów szczególnych.
„Sylwetki i cienie” to – NIESTETY - ostatni album opublikowany przez Wydawnictwo Komiksowe (w planach jest jeszcze tylko nowa książka badacza historii polskiego komiksu, Adama Ruska). W tym miejscu muszę więc podziękować jego szefowi - Wojtkowi Szotowi - za kawał świetnej, komiksowej roboty, jaką wykonał przez kilka lat funkcjonowania wydawnictwa. Szkoda, że to już koniec…
autor recenzji:
Mamoń
07.06.2019, 19:54 |