Z MROŹNYCH OTCHŁANI PRZESZŁOŚCI
Pięć lat po premierze kinowego hitu opartego na tym komiksie i sześć po pierwszym jego polskim wydaniu, „Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz” powraca. Ed Brubker, który półtorej dekady temu przestał pracować dla DC Comics i przeszedł do Marvela, swoją opowieść z miejsca zaczął wielką rewolucją, której echa po dziś dzień pobrzmiewają w całym uniwersum wydawnictwa. Jednocześnie wyszła mu przy tym naprawdę rewelacyjna opowieść, będąca jednym z najlepszych dokonań w dziejach przygód Kapitana Ameryki. O niebo lepsza od niezłego tylko filmu, jaki powstał na jej podstawie.
Na świecie zaczyna się źle dziać. W ręce generała Łukina wpada kosmiczna kostka, dająca mu nieograniczone niemal moce kształtowania rzeczywistości, a by nie dopuścić do tragedii, jaka może się wydarzyć, Kapitan Ameryka musi ją odzyskać. Problem w tym, że Łukin ma po swojej stronie legendarnego Zimowego Żołnierza, sowieckiego zabójcę, którego nikt nie złapał przez pół wieku jego działalności, a który teraz powraca do akcji. Steve Rogers nie ma jednak jeszcze najmniejszego pojęcia, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Gdy z mroźnych otchłani przeszłości wychodzą na światło dzienne zaskakujące fakty, misja i życie amerykańskiego bohatera odmieniają się na zawsze…
Ed Brubaker to scenarzysta, który w historiach superhero nie czuję się najlepiej. Zrobił parę dobrych komiksów np. o X-Menach, najlepiej jednak czuje się w mrocznych, ponurych i dojrzałych thrillerach dla starszych odbiorców. I taką opowieścią jest też jego „Zimowy żołnierz”, otwierający rozpisany na pięćdziesiąt zeszytów piąty volume „Kapitana Ameryki”, w którym scenarzysta nie raz wywrócił do góry nogami życie głównego bohatera i jego losy. Opowieść ta spodobała się tak bardzo, że nie tylko stała się bestsellerem, który zdobył uznanie czytelników i krytyków (Brubker za pracę nad serią został nagrodzony Harvey Award i trzema nagrodami Eisnera) oraz trafił na kinowe ekrany, ale też sam wydawca umieścił go na liście 75 najlepszych komiksów przez siebie wydanych. I to aż na 9 miejscu.
Nie ma się co jednak temu wszystkiemu dziwić. „Zimowy żołnierz” to kawał świetne opowieści, która ma i klimat, i akcję, i solidne zwroty akcji – i świetnie skrojonych bohaterów także. Ten trzystustronicowy tom złożony z 13 zeszytów (pominięto 10, niezwiązany z resztą tie-in do eventu „Ród M”) czyta się właściwie jednym tchem. Trudno odłożyć go na półkę przed skończeniem, bo wciąga czytelnika, jak diabli. Współcześni odbiorcy nie będą co prawda zaskoczeni tą opowieścią tak bardzo, jak ci, którzy zasiadali do niej lata temu, bo całość jest już doskonale wszystkim znana, ale i tak robi wielkie wrażenie i absolutnie warta jest poznania.
Przy okazji nie można tu zapomnieć także i świetnej szacie graficznej. Odpowiedzialny za większość ilustracji Steve Epting wykonał kawał dobrej, realistycznej i klimatycznej roboty, ale nie zawodzi też cała reszta ekipy, z Michaelem Larkiem na czele, który serwuje nam brudne, nastrojowe grafiki. Dobry kolor i tradycyjnie rewelacyjne wydanie dopełniają całości. Jeśli więc jeszcze nie znacie tej słusznie już kultowej opowieści, koniecznie powinniście nadrobić ten błąd. To nie tylko jedna z najlepszych (jeśli nie najlepsza) opowieści o Kapitanie Ameryce, ale też i kawał świetnego dzieła dla dojrzałych miłośników thrillerów. Polecam gorąco.
|
autor recenzji:
wkp
24.07.2019, 13:58 |