Nawet nie będę próbował liczyć ileż to było już komiksów o romantycznych uniesieniach. Sebastia Cabot dopisuje do nich ciąg dalszy. Pokazuje historię upadku związku.
Bohaterowie. On: Gus. Stawia pierwsze, pisarskie kroki. Na co dzień pracuje w sklepie ze starymi płytami. Ona: Clara. Absolwentka jednego z kierunków artystycznych. Próbuje znaleźć pracę „w zawodzie”. Ich ścieżki stykają się w jego mieszkaniu. Gdy on wynajmuje jej pokój. Ich historia powstała ze scen. Z urywków. Z impresji dotyczących życia. Ona próbuje wyrwać się z niemocy związanej z brakiem miejsca i brakiem środków do życia. Z kolei on chce wreszcie napisać coś, co nadawałoby się do publikacji. I pociągnęło za sobą lawinę literackich sukcesów. Wychodzi zgoła odmiennie.
- Chcesz pogadać?
- O czym?
Ten dialog z pierwszych plansz komiksu mówi więcej niż setki rysunków. „Listopad” jest komiksem, w którym coś się kończy. Cabot pokazuje życie w rozpadającym się związku, ciągłych frustracjach, chorych relacjach i w miejscach, które chce się porzucić. W ciągłej samotności, mimo bycia obok kogoś. Pokazuje ludzi w momencie, gdy coś się kończy...
Historia - choć ma konkretnych bohaterów - jest tak naprawdę historią uniwersalną. Składa się z krótkich migawek z życia. Krótkich scen, które powoli prowadzą do rozpadu. Scen okraszonych muzyką i fragmentami z filmów. Scen będących impresjami na temat nieudanego życia. Życia, na które - częstokroć - sami się skazujemy nie potrafiąc uczynić kroku, by pójść wreszcie gdzieś do przodu...
Tak, jak chłodny jest scenariusz, tak samo zimne są komiksowe plansze. Akwarelki Cabota to monochromatyczna robota. Kolor pojawia się tylko w jednym miejscu. Na zdjęciu gdy wszyscy bohaterowie przywdziewają maski. Pytanie, czy tylko na potrzeby zdjęcia?
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.