ŚNIENIE BEZ SNU
Witajcie w Śnieniu. Krainie, która musi sobie poradzić bez Snu. Krainie, którą kreuje dziś Simon Spurrier.
To właśnie Spurrier został zaproszony przez Neila Gaimana, by tworzyć scenariusze do jednej z czterech nowych serii osadzonych w świecie „Sandmana”. O albumie „Sandman. Uniwersum” i idei jaka przyświecała temu projektowi pisałem niedawno na WAK-u. Dziś więc skupię się na konkretnym albumie zatytułowanym „Śnienie: Ścieżki i wpływy”. W środku dostajemy sześć rozdziałów, w których główne role grają dyniogłowy Merv i bibliotekarz Lucien. Postacie, które próbują uchronić przed chaosem krainę snów opuszczoną przez jej władcę. Chaosem, który czai się pod postaciami Dory oraz sędziego Stryka.
Nie powiem, lektura „Śnienia” daje namiastkę wrażeń, jakie towarzyszyły obcowaniu z serią „Sandman”. Oczywiście nie jest to tak misternie poprowadzona narracja jak w wykonaniu samego Gaimana. To fabuła napisana dobrze, bez zgrzytów, ale i bez fajerwerków. Postacie są zagubione. Fakt, takie mają być pod nieobecność swego władcy. Jednak ma się wrażenie, że to zagubienie, które w finale i tak doprowadzi do jasno zaplanowanego zakończenia. Takiego, które będzie można podsumować słowami „a potem żyli długo i szczęśliwie…”. Przynajmniej tak to wygląda. Chyba, że Gaiman dopiero się rozkręca? Chyba, że dopiero – by nie odchodzić od sennych klimatów – wybudza się z letargu? Dopiero nakreśla tytułowe „ścieżki” narracji i określa strefy „wpływów” w Śnieniu? Przecież pierwszy „Sandman” zatytułowany „Preludia i nokturny” też odstawał - in minus – od tego, co dostaliśmy kolejnych tomach. Może i tym razem będzie podobnie? Poczekamy, zobaczymy...
Dziś wspomnieć muszę jeszcze o dwóch „ale”. Pierwsze to… rysunki. Nie, nie są złe. Nie czepiam się kreski. Bilquis Evely dobrze oddaje klimat krainy Śnienia. Ale… W „Sandmanie” mieliśmy zwroty w twórcach rysunków. Mieliśmy ich po kilku w poszczególnych albumach. Mieliśmy graficzne eksperymenty i komiksy graficznie poprawne. A w „Śnieniu” od pierwszej do ostatniej planszy mamy właściwie constans. Chciałoby się zaś, by w tym chaosie było więcej… chaosu właśnie. Wyjątkiem jest tylko jeden rozdział, w którym zaglądamy do świata Zniszczenia (Evely dostaje w nim wsparcie Abigaila Larsona i jest to zmiana in plus). Drugie „ale” to okładki. W „Sandmanie” mieliśmy cudowne, senne kolaże, jakie realizował Dave Mc Kean. Tu mamy do czynienia z klasycznymi grafikami.
„Śnienie” - i w ogóle całe uniwersum - jest próbą pociągnięcia dalej „Sandmana”. Zainteresowania nim nowego pokolenia czytelników komiksów amerykańskich. Dla nich serial Gaimana to już przecież pewna prehistoria – pierwszy z zeszytów serii ukazał się w roku 1989. Dla nas to krótsza historia. Przygodę z cyklem zaczęliśmy przecież dopiero w 2002 roku. Co nie znaczy, że wszyscy tak doskonale go znają.
|
autor recenzji:
Mamoń
04.12.2019, 19:24 |