Księga upływającej nocy to dodatkowa opowieść, niepowiązana bezpośrednio z głównym cyklem historii o Hinamizawie. Ukazuje wydarzenia po Księdze uroczystej pieśni. Nie będzie to jednak fabularnie spójna część cyklu. Już od pierwszych stron widać różnicę: nie jest budowane stopniowo napięcie, lecz od razu dostajemy sceny pełne grozy. Bardziej będziemy się zajmować nie syndromem Himinazawy, ale samą rodziną Sonozaki i jej problemami z przekazywaniem władzy po śmierci Oryō Sonozaki.
|
autor recenzji:
MonimePL
01.08.2022, 10:10 |
NOC CYKAD
Co prawda seria „Gdy zapłaczą cykady” zakończyła się już jakiś czas temu na piętnastym tomie, ale twórcy nie zamierzają dać czytelnikom odpocząć od tego świata i postaci. Po wydaniu sympatycznego, choć niezobowiązującego „epilogu” w postaci „Księgi ukojenia duszy”, nadszedł właśnie czas na coś mroczniejszego, mocniejszego i bardziej rozbudowanego. Gotowi na „Księgę upływającej nocy”, nowy rozdział niezapomnianej sagi, który znów dostarczy Wam mocnych wraże i pobudzi Waszą ciekawość?
18 rok ery Heisei. Od wydarzeń, które zakończyły się śmiercią mieszkańców Hinamizawy minęły dwie dekady i młode pokolenie nie ma nawet pojęcia, co tam się działo. Sytuację zmienia się, kiedy władze zezwalają na otwarcie wioski. Grupka młodych ludzi decyduje się wybrać do miejsca, które wszyscy uważają za przeklęte i przekonać się, co tam na nich czeka. Jakie jednak impulsy naprawdę ich tam pchają?
Tymczasem dziennikarz Arakawa również wybiera się do Hinamizawy. Sprzeczne teorie co do tego, co zaszło tam dwadzieścia lat temu, niewyjaśnione odizolowanie wioski na ten czas i liczne legendy o klątwie czcigodnego Oyashiro zachęcają go do zbadania całej sprawy. Drogi jego i młodych ludzi przetną się w opuszczonej, wymarłej mieścinie, gdzie jedynie deszcz wydaje jakiś odgłos. Deszcz i ten tajemniczy dźwięk jednego kroku za dużo, słyszanego gdzieś za plecami. Na bohaterów czeka noc, która może obudzić demony…
Siłą „Gdy zapłaczą cykady” od samego początku były dwie rzeczy: klimat i tajemnice. Ten pierwszy opierał się na połączeniu opowieści o słodkich, uroczych bohaterach żyjących w cichej, sympatycznej wiosce, z mrocznym ni to thrillerem, ni horrorem o klątwie, niewyjaśnionych od lat zgonach, morderstwach i sekretach skrywanych przez mieszkańców. W drugim przypadku wspomniane właśnie sekrety i tajemnice, napędzały akcję, podsycały ciekawość czytelników i stały się podstawą wielu teorii, to obalanych, to znów przywracanych tak, że odbiorcy nie mieli już pojęci do czego to wszystko prowadzi. Ale skoro wszystkie odpowiedzi padły już a piętnastym tomie, co do zaoferowania ma najnowszy, siedemnasty?
Cóż, mogę śmiało powiedzieć, że klimat. Ten mroczny, duszny, niepewny klimat pierwowzoru. Nie ma tu co prawda miejsca na ten urok i słodycz pierwszych tomów cyklu, ale chyba nikt na to nie liczył? A nawet jeśli, poprzednia część z pewnością zapewniła mu tych elementów aż w nadmiarze. Co się zaś tyczy tajemnic, te też się pojawiają, ale nie chcę Wam tu niczego zdradzać. Mangi takie, jak „Cykady” najlepiej czytać bez żadnych oczekiwań i znajomości czegokolwiek. Ja tak właśnie sięgnąłem po pierwszy tom, wiedząc jedynie, że to rzecz już kultowa i ceniona i dzięki temu wciąż i wciąż dawałem się zaskakiwać.
A czy zaskoczył mnie ten tom? Trochę tak. Na pewno tym, w jak dobrym stylu wrócił do korzeni i godnie podjął temat. I na pewno byłem przyjemnie zaskoczony nową szatą graficzną. Ilustracje są mroczniejsze i bardziej dopracowane, a zarazem zachowały charakter, do jakiego zostaliśmy przyzwyczajeni, łącznie z tą cartoonową nutą, która zawsze stanowiła przyjemny dysonans. Kto więc pokochał „Cykady” koniecznie powinien poznać także tą część (nowi czytelnicy też będą dobrze się bawić, ale nie wyłapią oni wszystkich smaczków) – na pewno będzie usatysfakcjonowany.
|
autor recenzji:
wkp
21.10.2019, 06:55 |