„Miało być bez scenariusza, z ledwie zarysowanym pomysłem i z określoną siatką kadrów na planszę. Postać w ciągłym ruchu miała określać, co stanie się dalej, każdy kadr miał uruchamiać kolejny. Historia tworzyła się na moich oczach, a ja jednocześnie byłem autorem i obserwatorem. To dzięki takiemu sposobowi nieświadomego pisania, czy też rysowania, w komiksie pojawiły się spontanicznie sformułowane pomysły. Nabierały kształtów dopiero w rysunku. Tak powstała humorystyczna opowieść, nasycona kolorami i wypełniona szalonymi postaciami. Tak rzeczywista, jak rzeczywiste były światy, które chciałem eksplorować."
Tak o założeniach komiksu „Przygody pewnego japońskiego pracownika biurowego” pisze sam autor – Jose Domingo. Założeń tych trzyma się wyjątkowo konsekwentnie. Pewny jest tylko początek i koniec opowieści. Moment wyjścia z korporacji i wejścia do domu. Wszystko, co po drodze przeżywa gość z czarną teczką to efekt strumienia świadomości, który uruchamia Domingo. Zaczyna niewinnie. Od strzelaniny na przejściu dla pieszych. Oczywiście nasz bohater wychodzi z niej cało. Później pojawia się gigantyczne sushi zgniatające ludzi. Tajemniczy dym, transformacja przypominająca chwile, gdy doktor Banner zamienia się w gigantycznego Hulka. I zaczynają się odjazdy. Wizyta w owych światach, o których wspomina autor w założeniach do „Przygód…”.
Piekło w placówce pocztowej. Jaskinia zamieszkała przez rodzinę Yeti. Tybet. Wnętrze potwora. Podły motel przy bocznej drodze. Spiżarnia pełna trupów… „Uśmiechnij się! Jesteś w ukrytej kamerze”. Oto miejsca, jakich nie powstydziliby się najwięksi komiksiarze-undergroundowcy. Przechodzimy przez nie linearnie. Ciągle do przodu. Ale to tylko jedna z płaszczyzn komiksu. Drugą jest tło. I to, co na nim się dzieje. Te wszystkie poukrywane w kącikach kadrów smaczki. Dziejące się rzeczy, które na akcję nie mają wpływu, ale sprawiają, że czytelnik na dłużej chciałby zatrzymać się w kadrze. Na przekór pędzącej do przodu akcji.
Wspomniałem o undergroundowcach. Graficznie „Przygody…” przypominają dokonania Dave’a Coopera (w ofercie Timofa są jego dwa albumiki „Ssanie. Sytuacja Kostka” oraz „Zgniecenie. Sytuacja Bazylego”). Z kolei zabawy na drugim planie kojarzą się choćby z „Bez komentarza” Ivana Bruna. Same perypetie bezimiennego „pewnego japońskiego pracownika biurowego” są jak wyjęte z gry komputerowej. Gry, która zaczyna się od stwierdzenia: „Masz tu swoją teczkę i idź". Ale też gry, w którą ciągle się chce grać od nowa. A przekładając na świat komiksu – i cytując fragment z okładkowego blurba – kończąc lekturę „ma się ochotę wrócić do początku i zacząć czytać jeszcze raz”. Za każdym razem doszukując się kolejnych smaczków.
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.