WARTE FISTASZKI
„Fistaszki” to bezwzględnie jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza, serii gazetowych pasków komiksowych w dziejach (jako wielki fan „Garfielda” muszę się w tej kwestii wahać) i po prostu wstyd jest nie znać tego dzieła. Dlatego, żebyście nie musieli się wstydzić, wydawnictwo Nasza Księgarnia od 2008 roku dwa razy do roku wydaje zbiorcze wydania tej serii. Najnowszy, 21 już tom, właśnie pojawił się na sklepowych półkach i jeśli jeszcze nie mieliście tego tytułu w rękach, to dobra okazja by nadrobić ten błąd. Nie dość bowiem, że – tak jak wszystkie pozostałe – jest dziełem samodzielnym i nie wymaga od czytelników znajomości cyklu, to jeszcze trzyma ten sam, wysoki co zawsze poziom, dostarczając inteligentnej rozrywki czytelnikom w rożnym wieku.
Co w tym tomie czeka na bohaterów? Jeszcze więcej tego samego, co zawsze. Snoopy zostaje sygnalistą kierującym ruchem przy robotach drogowych. Poza tym tradycyjnie próbuje napisać swoją wielką powieść, która zachwyci świat, chce ukraść kocyk Linusowi, zabiera się za grę w golfa, zostaje malarzem, bywa pilotem z czasów drugiej wojny światowej i kontempluje świat z dachu swojej budy…
A co tam u Charliego Browna? Po raz kolejny porywa się na próby odśnieżania okolic, a także, wraz z siostrą, zaczyna uczyć młodsze dzieci w szkółce niedzielnej. Tymczasem Papermint Patty męczy się z odpowiedziami w szkole, Linus decyduje się na zjeżdżanie z górki na kartonie (możecie chyba domyślić się finału tych zabaw), Rerun nadal jeździ z mamą rowerem, a na horyzoncie pojawia się… brat Snoopy’ego!
Co właściwie nowego można powiedzieć o tym tomie? Trudno cokolwiek, skoro to już dwudziesta pierwsza odsłona serii. Odsłona, należy to zauważyć, licząca niemal 350 stron. Poza tym odcinki zebrane w tym tomie pochodzą z lat 1991-1992, a to oznacza, że od chwili, kiedy Schulz zaczął pracę nad serią, minęło już ponad czterdzieści lat. Ponieważ jednocześnie autor pracował nad nią nieprzerwanie codziennie przez cały ten czas, chyba wszystko, co miał do zaoferowania, już dawno nam przedstawił.
A jednak widać tu pewne nowości, a mianowicie bardzo klimatyczne, dopracowane duże grafiki, których wcześniej nie było tak wiele. Cała reszta pozostała jednak taka sama. I dobrze, bo temu bliskiemu perfekcji dziełu nie trzeba nic więcej. A co to właściwie oznacza? Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, przede wszystkim konkretną dawkę humoru. Dowcipy tu się pojawiające śmieszą i dużych i małych, przede wszystkim jednak mają w sobie coś więcej: głębię, satyrę i prawdę o nas samych. Jednocześnie całość ma w sobie tę ponurą, depresyjną nutę, której dzieci nie wyczują, ale dorosłym zapewni ona swoiste „dodatkowe atrakcje”.
A wszystko to świetnie wydane w tomach zamkniętych w twardej oprawie, ze znakomitym opracowaniem graficznym. Pięknie prezentuje się na półce, z godnością i powagą należytą klasykom. Warto po „Fistszki” sięgnąć. Warto mieć je na półce. Nic więcej dodawać nie trzeba.
|
autor recenzji:
wkp
22.10.2019, 10:42 |