Jan Mazur powraca z nowym komiksem. Pamiętam, jak swego czasu byłem dość (a może nawet i bardziej) sceptycznie nastawiony do jego albumu Tam, gdzie rosły mirabelki, który fabularnie okazał się jednak bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Koniec świata w Makowicach to jeszcze bardziej zaskakujące dzieło. Mazur, pełnymi garściami w warstwie graficznej czerpiący z prac Jacka Świdzińskiego, tym razem także swój scenariusz przygotował w jego stylu. Powstało z tego dzieło o dziwo udane, będące taką swojską odpowiedzią na zapomniany już serial Jerycho i podobne postapokaliptyczne produkcje.
Witajcie w Makowicach. To podlaska wieś, jakich wiele, miejsce niemal odcięte od cywilizacji i tworzące zamkniętą społeczność. To tu właśnie pewnego dnia pojawiają się kłopoty, które zaczynają się od braku prądu w okolicy i niedziałających telefonów. Niby nic takiego, podobne sytuacje już się zdarzały, więc nikt nie panikuje. W celu wyjaśnienia, kiedy wróci energia elektryczna, wysłany zostaje niejaki Kulesza. Wraca jednak z jakże niepokojącą wiadomością – pojechał aż pod Białystok, ale Białegostoku już nie ma! Została tylko kupa gruzu i widoczny z daleka dym. A także spanikowani ludzie, którzy nie mają najmniejszego pojęcia, co robić. Podobno samoloty, które wszyscy słyszeli, nocą zrzuciły bomby na największe miasta i nic już nie zostało. Co zrobić w takiej sytuacji? Jak żyć? I czy da się znaleźć odpowiedzi na pytania o to, co właściwie się stało z krajem?
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.