KONIEC KRAINY MARZEŃ?
Mam wrażenie, że ledwie „Magic Knight Rayearth” zaczęły ukazywać się po polsku, a już mamy ostatni tom. Szkoda, bo choć nie był to najlepsza seria, jaką stworzyły panie z grupy Clamp, to na pewno była warta poznania. I taki jest też finał, który w dobrym stylu kończy całość. A co zostaje nam, czytelnikom? Śledzić inną – i jeszcze lepszą – opowieść autorek, „Card Captor Sakura”, a jednocześnie mieć nadzieję, że coś jeszcze ich autorstwa pojawi się na polskim rynku.
Walka o zostanie Filarem Cephiro trwa. Kto będzie godny się nim stać? Jakie są powody, dla których poszczególni chętni pragną objąć tę funkcję? I co spotka nasze bohaterki?
Chociaż manga „Magic Knight Rayearth” na naszym rynku pojawiła się w zeszłym roku, to opowieść doskonale znana polskim miłośnikom japońskich produkcji. Wszystko za sprawą serialowej adaptacji, którą pod tytułem „Wojowniczki z krainy marzeń” emitował legendarny dla rozwoju japońskiej animacji nad Wisłą kanał RTL7. Pamiętam jak śledziłem przygody bohaterek, kiedy tylko mogłem – to nie był co prawda „Dragon Ball”, żebym robił wszystko, by obejrzeć kolejne epizody, ale całość swój urok miała – więc z ochotą sięgnąłem po mangę. I? I teraz żal mi, że to już koniec. Znam lepsze serie pań z Clampa, niemniej i tak był to kawał znakomitej opowieści.
Wiadomo, drugi „X”, „Chobits” czy nawet „Card Captor Sakura” to to nie jest, ale i tak „MKR” to świetna opowieść, która łączy w sobie motywy baśniowo-fantastyczne rodem z „Czarodziejki z księżyca” z nutą mroku, powagą i dojrzałym podejściem nawet do infantylnych kwestii, z jednoczesnym zachowaniem dziecinności, niewinności i naiwności. Do tego mamy tu mnóstwo najróżniejszych elementów, które pokochaliśmy przed laty w mangach i anime (z mecha włącznie), a i nie można zapomnieć o standardowo dla Waneko świetnym wydaniu.
Szkoda więc, że to już koniec. Tym bardziej, że całość została wprost rewelacyjnie zilustrowana. Świętując dwie dekady swojego istnienia, Waneko dało nam kilka jakże udanych opowieści, „MKR” była chyba najbardziej kultową z nich wszystkich. Warto więc ją poznać nawet jeśli nie przepadacie za podobnymi historiami. A mi pozostaje mieć nadzieje, że na tym wydawca nie zakończy przygody z mangami pań z grupy Clamp i wkrótce dostaniemy kolejne tytułu ich autorstwa. Nie miałbym nic przeciw np. „Angelic Layer”.
|
autor recenzji:
wkp
29.01.2020, 06:40 |