ZEMSTA HRABIEGO SKARBKA. BEZ CENZURY
Trzecie wydanie „Zemsty hrabiego Skarbka” – prócz większego formatu – zaskakuje też kilkoma nowymi… stronami! Stronami, które pojawiają się nie na końcu albumu, ale między znanymi już doskonale planszami. Żałować można tylko, że Grzegorz Rosiński prace nad nimi zakończył w fazie szkiców.
Skąd nagle wzięły się dodatkowe plansze? Scenarzysta Yves Sente wyjaśnia, że były od początku! Rosiński, gdy rozpisywał na plansze scenariusz, rozrysował sobie w formie szkiców też sceny erotyczne. Kiedy przystąpił do malowania plansz, zrezygnował jednak z nich. W efekcie w „Zemście hrabiego Skarbka” zabrakło zaplanowanych wcześniej ostrzejszych scen. A te przecież były na porządku dziennym w świecie, który został w komiksie pokazany. W świecie XIX-wiecznej, paryskiej bohemy. Czy dużo stracił komiks na braku plansz? Na pewno byłby bardziej pikantny. Na pewno jeszcze bardziej pokazywałby świat malarzy, ich muz i oszustów, którzy zbijali majątek obejmując młodych adeptów sztuki swą kuratelą. Czego przestraszył się Rosiński? Może będzie okazja, by zapytać go przy okazji którejś z wizyt nad Wisłą. A może po prostu Rosiński to nie Manara? Może obawiał się jak krytycy zareagują, że twórca komiksów dla młodzieży – bo przecież „Thorgal” to młodzieżówka – wchodzi w erotykę? Z drugiej strony… Przecież kiedyś w „Szninklu” rysował już nagie ciała. Coś więc to nie gra. Nic nie stało też na przeszkodzie, gdyby Rosiński nawet strony te uzupełnił po latach obrazami w stylistyce, jak ta z doskonałej, wykonanej pastelami okładki.
Sama „Zemsta hrabiego Skarbka” to dyptyk. Tak też był wydany po raz pierwszy i na zachodzie, i nad Wisłą. Traktuje o Mieszku Skarbku - kuzynie Fryderyka Chopina (sic!) - który po emigracji z Polski trafia do paryskiego światka sztuki. Przyjmuje pseudonim Louis Paulus i… maluje. Swymi pracami zdobywa uznanie handlarzy dziełami sztuki. Jego historię poznajemy na zasadzie retrospektywy, na paryskiej sali sądowej. Opowiada ją sam Skarbek, który – wróciwszy po latach z Karaibów – próbuje wystawić do wiatru swego starego marszanda. Tylko czy aby na pewno mamy do czynienia z prawdziwym Skarbkiem czy też Paulusem, czy może kimś kto doskonale wszedł w jego rolę? Yves Sente utrzymał tajemnice intrygi właściwie do końca. Można odnieść nawet wrażenie, że wręcz przekombinował, wprowadzając kolejne postaci w drugiej części. Ale na końcu wszystko ma sens. Zastanawiać się można tylko po co w tym wszystkim Chopin? Chyba tylko po to, by uzmysłowić falę XIX-wiecznej polskiej emigracji…
A Rosiński stworzył petardę. Był akurat na graficznym zakręcie, gdy eksperymentował z kreską i kolorem. Gdy próbował odejść od rutyny, w jaką wpadł tworząc przez dekady „Thorgala”. Tam na fajerwerki – z racji oczekiwań czytelnika przyzwyczajonego do serii – nie mógł sobie pozwolić. W „Zemście…” poszedł na żywioł i szkic wypełniał od razu kolorem. Dzięki temu uzyskał efekt jaki porównać można właśnie do malarstwa o jakim komiks traktuje. W efekcie – obok czarno-białego „Szninkla” – powstał najbardziej zaskakujący graficznie komiks w karierze rysownika. „Zemsta…” uzyskała doskonałe oceny co – w efekcie – sprawiło, że Rosiński w końcu nowy styl pracy przeniósł też do serii „Thorgal”. To jednak już zupełnie inna historia.
Andrzej „Mamoń” Kłopotowski
Mamoń, 14.06.2020, 15:44