WIEDŹMUN WRÓCIŁ
Po trzech latach od pierwszego tomu, „Wiedźmun” powraca i fajnie, bo komiksy Samojlika zawsze są mile widziane. Zawsze fajne, zawsze zabawne, z przesłaniem, ale bez naiwności, bawią się popkulturą… No i dokładnie taki jest też ten. Tym razem ciekawostek z biologii tutaj nie ma – a z tego Samojlik słynie – ale za to żonglowanie motywami znanymi z fantasy, gier i filmów, czyli jak w pierwszym tomie, robi robotę. Więc warto poznać, bo jak zwykle zabawa jest dobra dla czytelników w każdym wieku.
Po ostatnich wydarzeniach karczma poszła w drzazgi, gdzie wiec teraz bohaterowie będą przesiadywać i wspominać wszystkie te przeżyte przygody? Ale Gierwald nie ma czasu zastanawiać się nad tym, co przeżył, kiedy zdjął swój medalion, spieszy się bowiem do mistrzyni. Tej potrzebne jest bowiem aurergium, a przy okazji może i udzieli odpowiedzi na parę pytań.
Tymczasem mistrzyni zmaga się z niespodziewaną wizytą króla Emila, który chce zobaczyć swoje maszyny bojowe. Jakby tego było mało, szykuje się już kolejne spotkanie z Dżenifer. A tu jeszcze na horyzoncie pojawia mała dziewicza, Kira, która otworzyła bramę, oraz jej ojciec. Do czego to wszystko doprowadzi?
Lubię komiksy familijne, które są świadome tego, że nie tylko dzieciaki po nie sięgną. Z tą świadomością akurat różnie bywa, sami pewnie wiecie, niemniej mamy autorów, którzy pamiętają, że wszyscy kiedyś byliśmy dziećmi i nadal coś z tych dzieciaków w nas zostało i możemy po taki komiks sięgnąć. A kiedy sięgniemy, trzeba jednak zrobić coś, co nie będzie naiwne i infantylne i tych starszych też czymś kupi. No i Samojlik doskonale o tym wie, pamięta no i przy okazji zawsze bardzo fajnie to wykorzystuje.
„Wiedźmun”, choć „Wiedźminem” stojący, bawi się tu całą masą odwołań. No bo spójrzcie na tytuł, nie kojarzy Wam się ze słynnym, wypowiadanym przez Piotra Fronczewskiego „Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę”? (jeśli nie znacie, pora nadrobić ten błąd). Albo ten Mekto, niczym połączenie x-menowego Magneto i Dartha Vadera z „Gwiezdnych wojen”. Albo… albo… No właśnie, to najlepiej odkryć samemu, bo przecież o to w tym chodzi, o wyłapywanie, o bawienie się razem z autorem, a tu wszystko jest jak zaproszenie do zabawy.
A zabawa to naprawdę fajna. Czyta się to szybko, w kilkanaście minut można rzec, ale cały czas z pełnym zadowoleniem, zaciekawieniem. Akcja tutaj leci i nie ogląda się na czytelnika, klimacik jest fajny i uroku ma to od groma. Dzieciaki dostają fajną przygodówkę z solidna dawką fantastyki i komedii, dorośli wszystkie te nawiązania, odniesienia i bardzo fajne wykonanie, bo rysunki Samojlika też nigdy nie zawodzą. Niby takie proste, niby kolorowe, niby stricte dziecięce, a mają coś w sobie.
Jak zwykle warto. I fajnie, że kolejny tom jest już zapowiedziany. No i cieszy, że rozwijana od dwudziestu lat opowieść (zaczęła się od „Dwóch wież funduszu emerytalnego w 2003 roku) nie tylko nadal żyje, ale ma się naprawdę dobrze.
wkp, 04.07.2023, 05:51