NOWOŚĆ SPRZED TRZYDZIESTU LAT
Ten komiks czekał na swoją premierę trzydzieści lat. I to widać. „Najemnik Medox”, opowieść skrojona tak, jak skrojone były komiksy z czasów PRL-u, zestarzał się i trudno to przeoczyć. Ale jednocześnie dobrze, że się ukazał, bo to ciekawy, a z perspektywy czytelników wychowanych na podobnych dziełach sprzed dekad, także sentymentalny twór, który poznać warto. Głównie jeśli macie na karku jakieś cztery wiosny i nadal lubicie historie obrazkowe.
Poznajcie Medoxa, najemnika, awanturnika, miłośnika kobiecych wdzięków i… agenta rządowego. Jego życie jest jak jazda kolejką górską, tylko dużo bardziej niebezpieczne. No i częściej zdarzają się w nim nagie i chętne kobiety, jakby poniekąd nagroda za trudy, jakich podejmuje się w różnych miejscach galaktyki, co zjednało całą masę wrogów, którzy chętnie by się go pozbyli. A teraz pojawiają się kolejne problemy. Medox miał wypocząć, miał wziąć udział w szalonym wyścigu, ale kiedy zaczyna się polowanie na niego, wyścig zostaje przerwany a on sam trafia w sam środek misji zdobycia obiektu, który zbliża się do kompleksu rozrywkowego. Czy ją wykona? Co kryje obiekt? I co jeszcze się wydarzy?
Ten komiks powstał w roku 1991, ale los chciał, że zamiast trafić na rynek wydawniczy, wylądował w szufladzie. Zdarza się. I zadra się tak, że czasem po latach, dzięki czyimś staraniom – w tym wypadku mocno związanego ze światem komiksu Michała Chudolińskiego – dane dzieło w końcu się ukaże. „Medox” się ukazał. Czy słusznie, czy nie, to już kwestia gustu, ale ja osobiście uważam, że dobrze się stało. Nie jest to wielkie dzieło, oryginalnością czy ambitnością także nie grzeszy, ale ma swój urok. Urok oldschoolowy, jaki miały tylko opowieści z czasów PRL-u tudzież tych wydanych chwilę po zmianie ustroju, ale wciąż tkwiących korzeniami w tamtym okresie. Urok, który osobiście lubię, nawet jeśli ma w sobie sporo kiczu czy naiwności.
„Najemnik Medox” to prosta historia. Typowe dziecko swoich czasów z gatunku SF, gdzie dzieje się sporo, na amerykańską modłę, chociaż jednocześnie wciąż bliskie jest to swojskiej wizji świata przyszłości. Z tym, że przede wszystkim to wizja sensacyjna (za scenariusz odpowiada w końcu scenarzysta filmu „Młode wilki”), pełna akcji, szybkiego tempa, wybuchów i tym podobnych elementów rodem z hollywoodzkiego kina, którego w okresie powstawania dzieła nad Wisłą brakowało, a także skrojona według iście bondowskich schematów. Mamy tu bowiem twardego faceta, któremu udaje się niemal wszystko, choć ciągle pakuje w tarapaty, mamy piękne kobiety – z obowiązkową nutką erotyki – i sporo popisów wyobraźni. Wszystko to jest podobne do licznych dzieł, które wywarły na twórców wpływ, ale czy to zarzut?
Owszem, „Najemnik Medox” bywa niewprawny, co najbardziej widać na polu graficznym, ale i to ma swój urok. Kreska Bieleckiego jest typowa, niegrzesząca oryginalnością, a jednak miła dla oka. Rysownik unika czerni, swoje plansze cieniuje za pomocą gęsto stawianych kresek, a ogół wizji stara się zbliżyć do takiej klasyki rodzimego science fiction, jak „Funky Koval” – i bardzo nastawia się też na ukazanie uroków płci pięknej. I chyba to najlepiej podsumowuje całość. „Najemnik Medox” to kolaż sklejony ze wszystkim znanych elementów. Popkulturowy miks, w którym jak w lustrze przeglądają się wszystkie popularne i wtedy, i dziś schematy. Nie jest to komiks dla każdego, tę estetykę trzeba jednak lubić, ale jeśli należycie do miłośników podobnych dzieł, to zaginione dziecko nadwiślańskiego komiksu SF do Was przemówi.
wkp, 13.11.2021, 07:06