MIŁOŚĆ W KOSMOSIE
„Załoga promienia” to kosmiczne love story z ambicjami. Tak w skrócie można podsumować ten imponujący rozmiarami album. Wiele się może za tym kryć, od tandety z pseudofilozoficznym zacięciem, po rzecz naprawdę, nomen omen, wysokich lotów. Jak wyszło w tym wypadku? Dobrze. „Załoga promienia” to całkiem przyzwoita rzecz, chociaż trzeba powiedzieć, że momentami zbyt mocno inspirowana mangami.
Główną bohaterką tej opowieści jest Mia, nowa członkini załogi międzyplanetarnego statku, który zajmuje się odbudowaną zniszczonych struktur. Cel misji jest jeden: odzyskiwanie pamięci o przeszłości. Cel Mii wygląda podobnie – odzyskać utraconą miłość. Czy jest to w ogóle możliwe? I co kryje przeszłość?
„Załoga promienia”, zanim pojawiła się w formie drukowanej, debiutowała pod koniec 2016 roku, jako webcomics. I spodobała się na tyle, by otrzymać nominację do nagrody Eisnera dla najlepszego komiksu sieciowego, a rok później zdobyła wyróżnienie Los Angeles Times Book Prize. I rzeczywiście, jest to komiks dość udany, może do ideału mu daleko, ale pozostaje wart poznania, jeśli lubicie miłosne opowieści i science fiction, między którymi całkiem zgrabnie balansuje. Owszem, po powieści graficznej rozpisanej i rozrysowanej na 540 stron liczyłem na rzecz nieco bardziej złożoną, bo ze stron bija prostota – tak fabularna, jak i emocjonalna – ale i tak nie jest źle, a fabuła snuta jest całkiem konsekwentnie.
Czy więcej jest tu romansu, czy fantastyki, a może po prostu obyczajowości, to już każdy musi ocenić przez pryzmat własnej wrażliwości i odczuć. Dla mnie równowaga między tymi elementami została zachowana i całość czytało się przyjemnie, nawet jeśli w oczy rzuca się tu mocna inspiracja mangą – czego autorka się wcale nie wypiera. To siłą rzeczy prowadzi do prób zestawienia „Załogi promienia” z podobnymi tematycznie dziełami, jak chociażby genialnymi „Głosami z odległej gwiazdy” Makoto Shinkaia – z którymi niestety przegrywa już na starcie, zarówno fabularnie, jak i emocjonalnie. Nadal jednak dzieło Walden pozostaje udane i na pewno wygrywa z niejedną próbą przeniesienia mangowej estetyki na zagraniczny grunt. Bije pod tym względem zarówno wszelkie amerykańskie próby tego typu naśladownictwa, zarówno bardziej klasyczne (twórczość Adama Warrena), jak i współczesne (imprint „Tsunami” i jego spuścizna). A na wskroś współczesną estetyką najbliżej mu do frenchmangowego „Lastmana”, którego uproszczoną szata graficzną mocno przypomina.
W ostatecznym rozrachunku w ręce czytelników trafia całkiem niezły romans SF. Prosta historia o miłości dwóch dziewczyn, osadzona na tle kosmicznej pustki i nieskomplikowanie skrojonej (i czasem nieprzemyślanej – telefon komórkowy w kosmosie…) rzeczywistości. Solidna ilością stron rozrywka z mangowymi naleciałościami, niewymagająca, nieco wtórna, ale posiadająca swój własny klimat. Kogo tematyka ciekawi, może po ten album sięgnąć.
wkp, 27.01.2022, 06:19