PRZYGODY LUCA
Może ta okładka, z miejsca kojarząca się chociażby z „Tintinem”, nie wygląda jakoś szczególnie zachęcająco i nie nastraja do komiksu zbyt optymistycznie, mimo nazwisk wielkich twórców na niej, ale to tylko pozory. Środek to ten świetny duet Goscinny / Uderzo, który pokochaliśmy za „Asteriksa”. Może i to wszystko nieco odmienione, nieco inne, czasem kojarzące mi się z naszym swojskim „Kajtkiem i Kokiem”, ale znakomite i absolutnie warte poznania.
Seria przedstawia nam losy reportera, niejakiego Luca Juniora, towarzyszącego mu fotografa i psa. W życiu pełno jest spraw, dochodzeń, dociekań i przygód. I tak to życie jakoś się im toczy…
Gościnny i Uderzo, zanim w roku 1959 zaczęli pracę nad „Asteriksem”, mieli za sobą już parę lat współpracy nad różnymi seriami: „Umpa-Pa”, „Jehan Pistolet” i, oczywiście „Luc Junior”. Nad tym ostatnim razem siedzieli w latach 1954-1957, zamykając się na liczbie siedmiu albumów. A te w końcu odrestaurowane, dostały swoją zbiorczą edycję. I to jakże świetną, ale zanim przyjrzę się samemu albumowi, jako takiemu, spójrzmy najpierw na treść.
A zatem treść. Może to i nie „Asteriks”, bo rzecz jest zdecydowanie bardziej współczesna, ale absurdalny humor, przygody, szalone pomysły, to wszystko tu jest. I jest świetne. Bawi, uczy, nie nudzi ani przez moment, pomysłowością zaskakuje… Duży, czy mały, czytelnik znajduje tu coś dla siebie, a każdy z nich zarówno rzeczy, którymi mogą cieszyć się wspólnie, jak i te, które odczytywać będą zupełnie inaczej, na innym poziomie zrozumienia.
Świetna rzecz. Graficznie także. Uderzo, choć jeszcze nie tak doskonały, jak w „Asteriksie”, i tak jest znakomity. Świetna kreska, znakomity kolor, świetne odrestaurowanie tego wszystkiego. Ja uwielbiam Uderzo, ten jego cartoonowy, ale pełen detali styl, to, dopracowanie, połączone z lekkością. I to wszystko tutaj mam. Wpada w oko, urzeka odbiorców w każdym wieku i jest ponadczasowe. Tak, jak reszta prac tego duetu – i ich poszczególne inne projekty także.
No i jeszcze to wodanie, o którym już wspominałem. To, że zbiorczo mamy wszystko, to już coś, naprawdę. Ale mamy dodatki, a tam nie tylko tradycyjne informacje zza kulis, rysunki, fotki, dokumenty, ale i „Bill Blanchart”, dodatkowy komiks. I to nie byle jaki, bo rzecz jest wyjątkiem w dorobku autorów – w końcu to jedyna ich poważna, realistyczna praca. I pierwszy raz wydana w takiej formie.
W skrócie: perełka. Dla fanów, dla tych, którzy nie znają. Duzi, mali, każdy zjedzie tu coś dla siebie. I będzie mu mało.
wkp, 26.11.2022, 06:20