MIKI I DONALD NA TROPIE BANDYTÓW
No i Lewis Trondheim – tak, ten od „Horrifiklandu”, „Donżona” czy „Ralpha Azhama” powrócił z kolejną przygodą Myszki Miki. A właściwie przygodami. I nie tylko samej Myszki, ale też i Donalda. Bez znaczenia to, bo liczy się, że to dobry album. Fajnie napisany, to jedno, ale ważniejsze o dziwo okazuje się to, jak przyjemnie, bo inaczej jest narysowany. Niby cartoonowo, ale w bardziej brudny, dojrzalszy sposób, który dodaje mu charakteru. I ten charakter do mnie trafia.
Myszka Miki i Kaczor Donald powracają we wspólnych przygodach. Miki jest detektywem, nic więc dziwnego, że kiedy trzeba, zajmuje się choćby złodziejami. Tak jest też tym razem. Bandyci obrabowali skarbiec Sknerusa i nasza dzielna mysz rusza w pościg za nimi. Ale wraz z nim jest też Donald, siostrzeniec Sknerusa i pechowiec, którego szczególnie rozgarniętym ciężko byłoby nazwać. A w tym pościgu na obu czeka wiele sytuacji, gdy będą musieli wykazać się i intelektem, i sprytem. Dżungla, zaginione miasto, podziemny świat… To tylko część tego, co na nich czeka. Od morskich głębin, po loty w kosmos, od pradawnych bestii po władców oceanów – z tym mierzą się nasi bohaterowie. Ale czy przetrwają to wszystko?
„Horrifikland” to chyba najlepsza z dotychczas wydanych części przygód Myswzki Miki. Chociaż o częściach to tu za bardzo nie ma co mówić, bo każdy album to niezależna historia najczęściej innych twórców. „Horriflikland” kupił mnie, bo od dzieciaka uwielbiam horrorowe klimaty i komiksy Disneya z halloweenowym nastrojem, a to takie było. I ten też mnie kupił, choć zupełnie inna to rzecz. Najpierw grafiką, bo ta, jak pisałem, nie jest aż tak typowa, jak w poprzednich tomach. Widać tu wręcz niemal undergroundową nutę, a przecież Disney kojarzy się z czystą kreską i dziecięcą prostotą. Nawet Don Rosa, który dodał do tego detale i mnóstwo realizmu, cały czas trzymał się obowiązujących ram. A tu jest inaczej. I fajnie. Nie wiem, jak to dzieciakom wpadanie w oko, choć uważam, że też powinno, bo świetne jest, ale starszym spodoba się na pewno. I to jeszcze jak.
Dla mnie Kaczki i Myszy nigdy nie były historiami tylko dla dzieci. Zawsze uważałem, że każdy może znaleźć tu coś dla siebie, wystarczy chcieć i lubić familijne historie. A ten tom to potwierdza. Fabuła jest dość klasyczna. Akcja, przygody, ale też i fajna zabawa, humor, satyra nawet, klimat, lekkość. I podoba mi się ta forma – taka dłuższa opowieść, ale poskładana z krótkich skeczy. Wszystko tu fajnie do siebie pasuje, tak jak pasuje zabawa mysimi motywami. I doceniam, że rzecz jest poważniejsza niż większość takich historii, może przez to nieco specyficzna, ale to właśnie jest jej urok.
Warto. Dla dzieci, ale tych dużych także. Dobrze napisana, z pastiszowym zacięciem, znakomicie zilustrowana i jeszcze bardzo ładnie wydana, poznania i polecenia jest warta.
wkp, 08.12.2022, 06:54