HORROR ONIRYCZNY
Burns wraca. Wraca by nas analizować. By straszyć. By niepokoić. I frapować. A przede wszystkim zmuszać do myślenia, do czucia, angażowania się. Robił to nie raz i nie dwa i robi po raz kolejny, ale tym razem nieco inaczej, bo w kolorze. Ale jeśli myślicie, że dziwność i mrok „Black Hole” czy „El Borbah” znikają nagle pod błękitnym przecież niebem czy między barwnymi postaciami, to jesteście w błędzie. Jest jak zawsze. I jak zawsze jest rewelacyjnie.
Budzi się i nie wie, gdzie jest. I to jedyne, co pamięta. Budzi się i kot mu ucieka, więc szuka go. W świecie za dziurą w ścianie, gdzie nic nie jest takie, jakim być powinno, za to wszystko jest obce, dziwne i niepokojące.
Budzi się i nie wie, gdzie jest. I to jedyne, co pamięta. Ma za to ranę na głowie. I wspomnienia, które napływają do niego falami. Więc wspomina. Wspomina ludzi, zdjęcia, własne, cudze, dziwnie. I związek też wspomina.
I przeżywa. Dawne życie i surrealistyczne lęki. Ale co jest czym?
Burns robi w tym komiksie to, co zawsze robił najlepiej. Czyli bierze właściwie zwyczajne życie – okej, towarzystwo bohaterów artystyczne jest mocno, ale nie wyklucza to współdzielenia z nim wielu spraw – i miesza to wszystko z onirycznymi, niepokojącymi, dziwacznymi wizjami, czasem rodem z horroru, czasem przesyconymi symboliką. Przypomina mi w tym wszystkim Van Gogha, z jego wizualnym szaleństwem, które nawet cyprys i gwiazdę zmieniały w coś wyrwanego z drugiej strony lustra. Albo filmy Lyncha, gdzie codzienne sprawy spotykały się z czystą grozą, od której oderwać ich się nie dało. I wszystko to jest też u Burnsa. Za każdy razem. I za każdym razem elementy te, jak u wyżej wymienionych, łączą się z czymś więcej – i pewną głębią, i niezwykłym, artystycznym wysmakowaniem.
I właśnie wysmakowany jest ten album. Chyba bardziej graficznie, niż fabularnie, ale treść nijak nie zawodzi. Historia o dziwnych wizjach, o snach… No znamy to, kino, książki, komiksy, a jednak i tu Burns jest świetny, bo pokazuje, że można coś jeszcze z tego wycisnąć, do czegoś jeszcze się dogrzebać, a przede wszystkim zawrzeć w tym siłę, emocje. I prawdziwość. I rusza mnie to. Kupuje. Bo to komiks, powieść graficzna właściwie, w który można się wgryźć na wielu poziomach: można go brać zwyczajnie i dać się porwać dziwnej akcji, można czuć, bo czuć jest co i można też analizować, rozkładać na czynniki pierwsze i delektować się nim. I za każdym razem, w każdym przypadku, smakuje znakomicie.
I oszałamia szatą graficzną. Burns rysownikiem jest wielkim. Czysta kreska, a jednak sporo undergrodunowych naleciałości, genialnie uchwycone postacie, świetna mimika, klimat – perełka. No a tym razem jeszcze dochodzi do tego kolor, świetnie dobrany, genialny w swej prostocie i nastrojowy w swej wyrazistości. Patrzy się na to obłędnie i właściwie obłędne jest tu wszystko. Na każdym kroku, na każdym poziomie, warstwie. Kolejne wielkie dzieło wielkiego komikisarza, artysty. I tyle. Co tu dużo mówić.
wkp, 06.12.2022, 06:28