LEK NA WSZYSTKO
I kolejny „Lucky Luke” pojawił się w sklepach. I znów klasyka. Fajnie, trochę szkoda, że to jednak nie klasyka Goscinnego, a rzecz z początków serii, kiedy zajmował się nią sam Morris, bo jednak Goscinny był niedościgniony w tym, co robił i jak potrafił nam sprzedać to, co już znaliśmy, ale w nowej, fascynującej formie. A Morris? No Morris niezły jest, a jego twórczość bardzo sympatryczna, więc fajnie wchodzi ten tom, chociaż nadal czekam na wznowienia kolejnych albumów autora o swojsko dla nas brzmiącym nazwisku.
Luke o wszelkiej maści oszuści to temat rzeka, można by rzec. Mierzył się z nimi nie raz, ale doktor Doxey jest nieco inny. Handlarz lekami na wszystko, po którego specyfikach więcej ludzi cierpi, wydaje się bardziej niż podejrzany, ale jednocześnie szczwana z niego bestia. Luke rusza jego śladem, ale przebiegły Doxey… No właśnie, czy może przechytrzyć naszego dzielnego kowboja?
Morris dobrym był autorem i temu nie zaprzeczy chyba nikt. Gościnny był wybitny w tym, co robił, Morris po prostu dobry, bardziej klasyczny, bardziej typowy. I to się czuje i widzi. Co nie zmienia faktu, że dobrze czyta się jego prace. Jest tu humor, jest akcja, w porządku, prostsze to to, mniej satyryczne, ale co tu dużo mówić, on Lucky Luke’a wymyślił i stworzył większość najważniejszych motywów serii. A te dopiero po swojemu, choć wiernie pierwowzorowi, rozwijał potem Goscinny.
I to też widać. Ten tom to kolejne typowe dla serii starcie ze sprytnym wrogiem, na którego trzeba znaleźć sposób. Wiadomo, jak się skończy, tu dobro zawsze wygrywa, zło zostaje ukarane, a zanim to wszystko nastąpi, czeka nas sporo dobrej zabawy, więc się bawimy i za każdym razem niegłupio. A co dla mnie ważne – i co powtarzam raz za razem, ale uważam, że powtarzać trzeba – to to, że ta zabawa nie jest wcale infantylna. Patrząc na inne komiksy z tamtych lat widać wyraźnie, że Morris chciał, by jego seria cieszył się każdy, niezależnie od wieku i wiedział, jak to osiągnąć. I osiągnął też to, że nie trzeba być fanem westernów, by dobrze się bawić w trakcie lektury. Bo humor, przygody, konkretna akcja, nuta satyry, a jednocześnie taki jakiś dziecięcy zachwyt obcym światem, nawet jeśli to tylko Dziki Zachód… I sympatyczna szata graficzna, która ewoluować miała jeszcze do czego, ale już na tym etapie była wyrazista i wpadała w oko.
Niezmiennie zatem polecam, bo to klasyka, którą się ceni i lubi. Fajna rzecz dla całej rodziny. I jednocześnie kawał legendy, którą znać wypada.
wkp, 03.06.2023, 06:10