POWARIOWALI CI…
No i kolejny zbiorczy tom z klasyką René Goscinny’ego. Tym razem dostajemy „Beniamina i Beniaminę”, kolejne wczesne dzieło jego i Alberta Uderzo, które miało wpływ na ich wspólne opus magnum, „Asteriksa”. I kolejne dzieło mało znane, ale jednocześnie poznania warte. Choć warto pamiętać, że – podobnie, jak np. „Lucky Luke” – to nie autorska seria, a tytuł przejęty w pewnym momencie przez obu artystów – no i przez nich doprowadzona do perfekcji, przez co po dziś to tylko ich komiksy o dwójce młodych bohaterów są wznawiane. O co chodzi w tej serii? W skrócie o przygody dwójki tytułowych bohaterów. Beniamin i Beniamina to dwójka dzieciaków, którzy wplątują się w szalone wydarzenia na całym świecie. I szaleństwo to najlepsze określenie tego, co ich dotyka – latające żelazko, spadające w nieba pieniądze… Tu nawet wielkie przyjęcie nie może przebiec spokojnie!
Więc tak – losy tej serii zaczęły się we wczesnych latach 50. XX wieku, kiedy niejaki Ric stworzył właśnie ten tytuł. W roku 1955 reaktywował go Christian Godard, a po nim przejęli go Jean Trubert i Roger Lécureux. Dopiero po nich, w latach 1957-1959 trafiła w ręce Goscinnego i Uderzo, a ci dwaj wynieśli ją na nowe wyżyny, tworząc ostatecznie tyle materiału, że starczyło na cztery albumy – „Powietrzni rozbitkowie”, „Leć, Ptaszynko!”, „Wielki Dzidźja” oraz „Beniamin i Beniamina u kowbojów”. I teraz dostajemy to wszystko w końcu po polsku, zbiorczo w jednym tomie, jeszcze z masą dodatków pokazujących nam choćby losy autorów w tamtym okresie. No ale to już przeczytacie w samym albumie. A czytać warto, bo to Goscinny, a Goscinny zawsze jest świetny. Dużo akcji, przygód, satyry, humoru, świetnych, absurdalnych często pomysłów i w ogóle wszystkiego, co najlepsze. Nudzić się tu nie da, co chwila człowiek wybucha śmiechem, ciągle coś go zaskakuje, ciągle coś zaciekawia. No i warto pamiętać, że to tu po raz pierwszy pojawia się zwrot „Powariowali ci…” kojarzony głownie z „Asteriksem” i słynnym „Powariowali ci Rzymianie”. A że to seria publikacją bliska przygodom dzielnych Galów, wszystko tu jest zbliżone poziomem, może jeszcze nie takim świetnym, ale już znakomitym. No i jeszcze szata graficzna. Ta co prawda, jak w większości dzieł tego typu – „Asteriksy” też tak mają – została odświeżona i na nowo pokolorowana. Prace Uderzo zrekonstruowano z oryginałów, kolor za to, tradycyjnie, położono z głową, z talentem i wyczuciem, więc nie ma dysonansu, za to ilustracje z miejsca wpadają w oko i wrażenie robią. I robi je też samo wydanie – twarda oprawa, papier offsetowy, ale dobrej jakości (jakoś wolę klasykę na offsecie właśnie, ma to swój urok i gra mi na sentymencie, bo tak wydawane czytałem komiksy Goscinnego i paru innych legend w dzieciństwie) plus masa dodatków naprawdę robią robotę.
Więc bierzcie w ciemno. Dla dużych i małych, w sam raz na wakacje – i na cały rok. Świetna, wartościowa i wciąż urzekająca rzecz.
wkp, 28.06.2023, 06:17