MŁOT UDERZA PO RAZ KOLEJNY
Swego czasu myślałem, a nawet pewien byłem, że to już koniec. Ale nie, choć „Era zagłady” pokazywała, że tu właściwie nie ma już nic do dodania, bo pytania znalazły swoje odpowiedzi, wątki się domknęły, nitki fabularne posplatały (a bałem się, czy tak będzie, po wcześniejszym przerwaniu opowieści). A jak komuś było mało, zostawało to, co obok – crossovery, dodatki, spin-offy. No a potem pojawił się pierwszy tom „Odrodzenia” i bardzo fajnie było, a teraz dołącza do niego drugi. A po nich będą jeszcze dwa. I parę innych, zapowiadanych już historii, ciągnących dalej ten wóz. I fajnie, bo to seria, której nie da się nie lubić, miła dekonstrukcja mitów superhero i przede wszystkim dojrzałe podejście do tego wszystkiego.
Czarny Młot i Skulldigger muszą działać razem. gdy wielowymiarowy koszmar rozlewa się na nasz świat, tylko taki sojusz może pomóc ocalić wszystko. ale nie będą sami – dołączy do nich genialny naukowiec, a także powróci Pułkownik Weird. Tylko czy ten ostatni, oszalały po swoich przeżyciach, będzie pomocą czy przeszkodą?
To było tak. Parę lat temu Jeff Lemire wziął się za robotę zaskoczył nas pozytywnie, pokazując, że ma talent, że potrafi i że umie coś tam wykrzesać ze zgranych motywów. No, ale jednocześnie wkrótce okazało się, że choć wciąż robił dobre komiksy, wpadł w pętlę powtarzania wciąż tych samych wątków, motywów, nawet kreacji konkretnych postaci. No więc summa summarum, cieszę się, że ostatnio wraca do swoich najlepszych tytułów i coś dopowiada, coś rozwija, coś tam jeszcze wtyka, bo lubi te motywy i lepiej idzie mu ich rozbudowywanie, niż powtarzanie wciąż tego samego w innych.
A w „Młocie”, który przecież jest miksem motywów znanych z komiksów superhero to już w ogóle mu tu dobrze idzie. To, co tutaj tworzy, to przede wszystkim ciekawa polemika z gatunkiem i z postaciami, watkami nawet. Lemire bierze na warsztat twarze i charaktery znane z DC czy Marvela, łączy je w coś zupełnie nowego i bawi się tym. Jednocześnie pamięta, że robi superbohaterszczyznę, więc jest akcja, są dramaty, a i podbudowana obyczajowa (od romansu, po sprawy społeczne) też jest. Dlatego „Czarny Młot: Odrodzenie” (a raczej „Czarny Młot” w ogóle) jest tak udany i najbardziej bawi tych, którzy w superhero siedzą od lat i wiedzą kto, jak, gdzie, z kim i po co.
No i nie można zapomnieć, że mamy tu do czynienia też z rzeczą bardzo przyjemnie narysowaną. W tej serii za ołówek, pióro czy co tam właściwie miała w dłoni chwyciła ekipa Rich Tommaso, Malachi Ward i Matthew Sheean i dobrze wpasowała się w estetykę, jaka w „Czarnym Młocie” panuje od samego początku. Efekt jest taki, że i ogląda się to przyjemnie, i czyta znakomicie. Więc polecam, jak zawsze. i jak zawsze czekam na dalej, bo w obecnych czasach, gdzie superhero stało się jedynie kopią kopii wszystkiego, co już było, świadome pójście w odtwórstwo i bawienie się nim, jakie zaprezentowała nam ta seria, okazało się strzałem w dziesiątkę.
wkp, 27.07.2023, 06:12