O DZIEWCZYNIE SKACZĄCEJ PRZEZ CZAS
Graficznie rzecz skojarzyła mi się z miejsca z disnejowskimi animacjami (a może bardziej ich komiksowymi adaptacjami), fabularnie zaś z mangą i anime „O dziewczynie skaczącej przez czas”. I w cieniu takich skojarzeń przebiegała mi cała ta lektura. Wszystkich w sumie wymieniać nie ma sensu, ale chyba każdy odnajdzie tu bez trudu inspiracje autora. No ale nie o inspiracjach miałem, a albumie, a ten jest przyjemny. Lekka, prosta robota i wyraz miłości do opowieści o podróżach w czasie, ale takich przyziemnych, bez wielkich wynalazków i epickiego rozmachu. Niby nic oryginalnego, a jednak wchodzi całkiem przyjemnie.
Jak to w życiu bywa, zaczyna się od wypadku. Nijaki Piotrek niemal zostaje potrącony przez samochód. Niemal, bo w ostatniej chwili z pomocą przychodzi mu Zosia, która zaraz potem znika i… I wtedy zjawia się Zosia, niby ta sama, ale nie ta sama, bo o wypadku i ratowaniu nic nie wie. I kiedy ta Zosia wsiada potem do trolejbusu linii 168 (choć takiego w ogóle nie powinno być), zaczyna coraz bardziej dostrzegać, że coś jest nie tak, coś się nie zgadza i w ogóle. Rozmowy, które przeprowadziła nagle jakby nie miały miejsca, za to nie pamięta w ogóle innych, które podobno miejsce miały. Wszystko wskazuje na to, że są dwie Zosie. I że coś dzieje się z czasem. A co gdyby Zosia mogła czas kontrolować, cofać, poprawiać swoje życie? I co, gdyby mogła spotkać samą siebie?
„Pętla linii 168” to komiks o podróżach w czasie, ale i o licealistach wkraczających w dorosłe życie. O czasie przemian, które stają się jeszcze wymowniejsze za sprawą elementu fantastycznego, który wciska się niepostrzeżenie w życie bohaterki i zmieni w nim wiele. Ale czy wywraca do góry nogami? Albo czy życie nastolatki u progu dorosłości może być jeszcze bardziej wywrócone do góry nogami niż jest? I w tym zgiełku jej żywota, towarzyszymy jej w przemianach i tym, co z tego wynika, a wynika sporo i jesteśmy ciekawi co dalej, o co chodzi i w ogóle.
Ale, jeśli zna się „O dziewczynie skaczącej przez czas” (której korzenie sięgają aż wydanej w latach 60. XX wieku powieści), nadal te zbieżności pobrzmiewają gdzieś w tle. Bo tu i tam głównych postaci jest w zasadzie trójka, choć to dziewczyna jest tą wiodącą, w obu dziełach akcja dzieje się w czasach licealnych, a do kontaktu z podróżami w czasie dochodzi na samym początku i to za sprawą wypadku, choć już w tym momencie zaczynają się znaczące rozbieżności, bo u Xulma to nie bohaterka staje się jego niedoszłą ofiarą, jak u Yasutaki Tsutsui i odtąd coraz bardziej rozchodzą się drogi obu opowieści.
Tak czy inaczej, dzieło Xulma jest niezłe. Kawał przyzwoitego komiksu, tworzonego od długich lat i przez lata zmienianego, aż w końcu doczekał się formy takiej, jak ta. Formy fajnej, przyjemnie skupionej na postaciach, osadzonej w szarości swojskiego świata, z przyjemną, choć pełną disnejowskich (i nie tylko) naleciałości szatą graficzną j dobrym wydaniem. Może niezbyt to oryginalne, ale udane i poznania warte. I tym ciekawsze, że polskich komiksów o podróżach w czasie jest jak na lekarstwo, więc choćby z ciekawości sięgnąć warto.
wkp, 09.10.2023, 06:21