DEMONICA
Nowa powieść graficzna Clowesa jest po polsku. I to jest wydarzenie, coś na co się czekało z niecierpliwością dzieciaka wyczekującego gwiazdkowego poranka. Tym bardziej, że nad Wisłą album premierę miał zaledwie dwa dni po światowej. No i za wielką wodą rzecz zbiera jak najlepsze recenzje i słusznie, bo znów jest świetnie. Rewelacyjnie. No naj i w ogóle. Jak każde z dzieł autora, co tu dużo mówić, bo nawet jeśli Dan miewa jakieś spadki formy, to są one absolutnie niewielkie, a tu forma jest najwyższa, a sama powieść graficzna to perełka, której przegapić nie warto.
Zaczyna się w okopach czasów wojny w Wietnamie, kończy… Właśnie, czym? Ziszczeniem się wizji zagłady, jakie miewają bohaterowie? A może czymś zupełnie innym?
Sednem wszystkiego jest to, co dzieje się pomiędzy. No i tytułowa Monica, córka dziewczyny z czasów wolnej miłości, która zrobiła wszystko, by nie zajść w ciążę, która dzieci mieć nie chciała i nie zamierzała, a jednak jakiś cudem wpadła. I równie wielkim cudem zdecydowała się urodzić. I tak na świat przychodzi Monica. Czy jest córką żołnierza, który w okopach zmagał się ze śmiercią, nieświadomy, że dziewczyna, do której chce wrócić go zdradza, czy może tego tajemniczego hipisa, który stał się zdrady przyczyną, a który znika, jakby go nigdy nie było? I czy to ważne? Ale w życiu Monici zaczyna robić się coraz dziwniej i dziwniej i w końcu sama będzie musiała skonfrontować się z przeszłością…
Napisałem to, co powyżej, trochę tej treści – ot mniej więcej z pierwszych kilkunastu tylko stron, żeby nie za wiele – i zastanowiłem się, co właściwie mogę o tym albumie napisać. Bo nawet sam Clowes raczej nie życzy sobie, by za dużo tego było, skoro osobiście wybrał grafiki, jakie można udostępniać przy okazji promowania, omawiania i w ogóle tego komiksu. Więc lepiej milczeć, niż za dużo gadać. Z drugiej strony milczeniem albo powtarzaniem, że komiks dobry, świetny i świetnie narysowany za daleko nie zajadę, choć to wszystko prawda. Więc…
No, jak zawsze u Clowesa czy to fantastyka, czy nie – bo pewne elementy tego typu są tu obecne, ale czy są one quasi czy stricte fantastyczne, to już zadanie do odkrycia dla Was – sam komiks to opowieść o ludziach. I w dużej mierze też o czasach początków drugiej połowy XX wieku, czasów hipisów, wolnej miłości, używek, wojny w Wietnamie i poczucia zbliżającej się zagłady / rewolucji. Ale przede wszystkim to powieść graficzna traktująca o kobietach – i ich traktowaniu także. Więc jest w co się wgryźć, jest nad czym pochylić, po zastanawiać, ale przede wszystkim i czym zachwycać.
Bo Clowes to autor piekielnie inteligentny i świadomy. Samoświadomy, należałby dodać. Człowiek, który wie, co chce powiedzieć – i o czym – który chce coś przekazać, ale przede wszystkim wie, jak chce to zrobić, jak zrobić powinien i jak to osiągnąć. I to się czuje na każdym kroku, od konstrukcji, która zdaje się przypominać luźne historie powiązane ze sobą dość cienką nitką, by splatać się coraz bardziej z kolejnymi stronami i wybrzmiewać coraz mocniej, po zabawy gatunkowe, z horrorem na czele. I czuć to w fabule, w dialogach, w każdej grafice, jaką serwuje nam Dan. A że robi to tak, że trąca struny – co tam trąca, on gra na nich z wirtuozerską precyzją i wyczuciem – w naszym sercu i umyśle, zachwyca „Monicą”. Zachwyca tą prostą przecież opowieścią, niby zwyczajną, a jednak kryjącą w sobie mrok (Był w niej mrok, mówi jeden z bohaterów albumu i te słowa zdają się definiować tu wszystko) i szatą graficzna, czystą, realistyczną, dopracowaną, barwną i wpadającą w oko.
No warto. Pod każdym względem. Kolejne wielkie dzieło wielkiego autora. Tyle w temacie.
wkp, 13.10.2023, 06:08