SPOKÓJ GRABARZA
Powiem tak: dla mnie to chyba najlepiej narysowany polski komiks od lat. Sporo tego przewinęło się przez moje ręce, nie mówię, że wszystko i że znam każdą nową rodzimą pracę na rynku, ale z tych, które czytałem albo widziałem, ten album najlepiej przypadł mi do gustu pod tym względem. Bo klimat, bo pomysł, bo wykonanie, bo taki własny styl i charakter. Ale i fabularnie to rzecz, która do mnie trafiła. Ja wiem, że takie klimaty to moja bajka i zazwyczaj dobrze się przy nich bawię, acz „Opowieści Grabarza” to tak po prostu zwyczajnie dobry komiks jest.
Głównym bohaterem opowieści jest Józef. Grabarz. Człowiek pobożny (tak po wiejsku), chodzący do kościoła, modlący się, dobrze żyjący z ludźmi i duchownym (choć duchowny to mu w sumie ciągle coś wytyka). Ogólnie trudno mu coś zarzucić. Chyba, że picie. W pracy tak samo – wykonuje ją sumiennie, choć nie jest to lekki kawałek chleba, a że świat, w jakim żyje jest specyficzny, bo i trup wstać z trumny może, i zjawy nocami tańce swoje uprawiają, a i nawet wszelkiej maści diabelskie pomioty szlajają się tu i tam, jest jeszcze trudniej. I co z tego wszystkiego może wyniknąć?
Wydawca twierdzi, że w tym komiksie sacrum i profanum idealnie się ze sobą splatają. I nie przeczę, coś w tym jest, to zresztą ważny element samej opowieści, ale mnie bardziej ciekawiło w niej zupełnie inne, choć blisko z nim związane połączenie. Konkret? Chodzi o ten miks tego, co swojskie, znane, takie przyziemne z tym, co od ziemi oderwane, acz nadal przecież swojskie, jak się okazuje. To połączenie ma klimat, ale i to poczucie, że wszystko jest na miejscu, że czorty czy kostucha to w ogóle takie normalne rzeczy, jak ta sałatka warzywna, którą bohater z takim poświęceniem przygotowuje.
To wszystko składa się na ciekawy obraz bohatera i świata, w jakim egzystuje. Osobliwe to uniwersum, że tak powiem, coś na styku wierzeń ludowych i małomiasteczkowej mentalności, w której odbija się nieco zapomniany już, ale nadal tu i tam wiecznie żywy świat. W tym wszystkim można doszukiwać się tego i owego, to zostawiam Wam, bo dla mnie jednak pewnej głębi tu zabrakło, ale też i po prostu jako rzecz rozrywkowa, „Opowieść Grabarza” się sprawdza. Jest humor, jest absurd, są pomysły na kolejne historie – bo właśnie z krótkich opowieści złożona jest całość – i jest doskonały klimat. Piotr „Śmiechosław” Wojciechowski, twórca z dorobkiem, acz raczej mało znany, bo publikujący bardziej na obrzeżach: w magazynie „Akt” tudzież nakładem Pracowni Plastycznej (właśnie z tych źródeł zebrane zostały przedstawione tu historie, a i mamy też nieco więcej materiałów) całkiem dobrze wie, co i jak robić. I ma świetne wyczucie, bo nawet jeśli czasem przypominało mi to trochę „Włatców Móch”, miało swój własny charakter i sznyt.
No i tego jego rysunki. To mnie kupiło najbardziej, a właściwie całkowicie. Ten klimat, ta cartoonowa, ale jednak bogata kreska, te świetne choćby od strony perspektywy, ale nie tylko, ujęcia… No naprawdę robi to wrażenie, wpada w oko i po prostu wyśmienicie wygląda, także kolorystycznie. Efekt finalny jest bardzo, bardzo dobry i wart z czystym sercem polecenia. A ja chyba puszczę sobie „Spokój grabarza”, jakoś tak mi nastrój się pojawił.
wkp, 26.01.2024, 06:24