CZASAMI CZŁOWIEK MUSI. INACZEJ SIĘ UDUSI
Tak. Wiem, że Jerzy Stuhr o śpiewaniu - nomen omen - śpiewał. Ale fraza ta pasuje mi jak ulał do komiksu "Tom Strong" ze scenariuszem Alana Moore'a.
Moore to geniusz fabuł. Twórca, u którego zawsze pełno jest nawiązań, odwołań, odniesień, dopowiedzeń. By wspomnieć znane w Polsce albumy "Providence", "Neonomicon", "Strażników" czy też całą "Ligę Niezwykłych Dżentelmenów". No i nic dziwnego, że czasami musi odreagować. "Czasami człowiek musi. Inaczej się udusi.". Musi stworzyć coś lżejszego. Pulpowego. Coś, co bedzie na poziomie, ale lekkie, łatwe i przyjemne.
Tak jest z serią "Tom Strong". Lektura jej pierwszego tomu - zbierającego dwanaście zeszytów - była przyjemnością. Podobnie jest z tomem drugim, jaki trafił na nasz rynek. To następna dwunastka z przygodami "największego herosa XX wieku". Superherosa, którym Moore nawiazuje do złotej ery komiksu trykociarskiego. W jedynce poznaliśmy początki Toma Stronga oraz jego superrodzinkę, z którą rusza na akcje. "Akcja" - to słowo klucz w przypadku tej serii. Moore pisze właśnie komiks akcji. Pulpowe czytadło z herosami, którzy muszą stawić czoła kolejnym zagrożeniom z tego i nie z tego świata. Oczywiście wychodząc obronną ręką. Bo inaczej oznaczałoby to koniec serii. W konwencję pulpy wszedł świetnie Chris Sprouse. "Tom Strong'" nie jest graficznym odjazdem, ale oldskulowym komiksem zilustrowanym w poprawny sposób. A umieć tak narysować to też sztuka.
Przyznam, że "wszedłem" w tę konwencję i tę serię Moore'a od pierwszej planszy. Czyta się "Toma Stronga" zaskakująco dobrze. Choć to nic nadzwyczajnego. Zwykła, suberbohaterska rozrywka. No dobra, trochę inna niż nawalanki spod szyldu "Avengers" czy "X-Men". Ale nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z superbohaterszyzną. Superbohaterszyzną mooreowaką będącą miłą odskocznią od jego prac ciężkiego kalibru.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
24.11.2021, 17:38 |