"Znamy tylko dyktatury więc nauczyliśmy się zadowalać szczęściem,
na które Salazar nam pozwala"
"Przy dźwiekach fado" to kolejny komiks, w którym specyficzny, portugalski gatunek muzyczny pojawia się w tytule. Tym razem jednak pobrzmiewa gdzieś w tle. Na pierwszy plan zaś wysuwa się obyczajowa historia człowieka, który swej drugiej szansy nie zmarnuje.
Bohaterem jest Fernando Pais, który wkręcony zostaje w trybiki dyktatury Salazara. Ale jednocześnie stara się być obok. Wmawia sobie, że jedynie biernie uczestniczy w krwawych rządach. Jedynie pomaga ofiarom. Ale z czasem otwiera oczy. Zaczyna dostrzegać absurd sytuacji, w jakiej się znalazł. Zresztą nie po raz pierwszy. By pokazać dokładnie postać bohatera mamy dwie linie czasowe. Pierwsza to Lizbona w roku 1968. To komiksowe "tu" i "teraz". Druga zaś to rok 1958. Linie te wzajemnie przecinają się, tworząc historię wzlotów i upadków człowieka. Historię miłosnych uniesień i rozstań. Historię władzy i prób dokonania przewrotu.
Między dwoma stronami lawiruje gdzieś doktor Pais. Jest rozdarty. Z jednej strony wchodzi w środowisko tych, którzy chcą coś zmienić. Z drugiej ma do nogi uwiązaną kotwicę w postaci osób w rodzinie, kolaborujących z władzą. I dopóki tej kotwicy nie zerwie, może zapomnieć o swobodnym myśleniu, o swobodnym podejmowaniu decyzji. Co musi się wydarzyć na ulicach Lizbony, by do tego doszło? Przypadkowa śmierć. Nie dorosłej osoby, ale bogu ducha winnego dzieciaka, który na początku historii drwi sobie z niego, traktując jak pachołka systemu.
Czy nie jest to historia, jaką można byłoby wyśpiewać w fado? Czy nie jest to opowieść, jaka mogłaby nieść się przez zaułki dzielnic Alfama czy Mouraria? Czy opowieść o utraconej miłości - o pięknej Marisie, która musiała uciekać z Lizbony i opowieść o Anie - miłości, która dopiero sie zaczyna - nie jest historią do śpiewania przy dźwiękach fado? Tłem dla nich są wydarzenia historyczne, dziejące się w salazarowskiej Portugalii. Tłem jest z jednej strony aparat represji, zaś z drugiej grupki próbujących walczyć o normalność w nienormalnym świecie.
Nicolas Barral w "Przy dźwiękach fado" wykorzystuje nie tylko historię, ale i Lizbonę. Jej zakamarki, podwórka, zaułki, wąziutkie przejścia i zacienione ulice. Oczywiście pojawia się w komiksie żółty tramwaj, pojawiają małe, klimatyczne knajpki. Słowem - to, z czego Lizbona jest znana i dziś. Jest to element równie ważny, jak sami bohaterowie. Budujący klimat nawet jeśli kawałek Lizbony zjawia się na planszach tylko na moment.
"Przy dźwiękach fado" to - jak wspomniałem - kolejny komiks z fado z tytule. Jednocześnie komiks najbardzoej przystępny. No bo "Fado. Nocne historie" [KLIK] to wariacja na temat muzyki. Z kolei "Fado ilustrowane" [KLIK] było opowieścią mocno hermetyczną, dla miłośników gatunku zaznajomionych w historii.
Stare przysłowie mówi - do trzech razy sztuka. W przypadku komiksowego fado sprawdza się.
autor recenzji:
Mamoń
12.09.2022, 15:04 |