ATOMOWY WYŚCIG ZBROJEŃ
To misternie poskładana historia wyścigu do stworzenia bomby. Atomowej. Tej, której użycie zakończyło II wojnę światową, ale i kosztowało życie tysięcy niewinnych ofiar.
"Bomba" to komiks, który stawia liczne pytania. Przede wszystkim, czy użycie bomby 6 sierpnia 1945 w Hiroszimie i trzy dni później w Nagasaki było w ogóle uzasadnione? Czy konieczne było sięgniecie po ostateczne rozwiązanie, by zakończyć wojnę? Ale też – by powtórzyć za postaciami sportretowanymi na kartach komiksu – czy było to działanie na rzecz pokoju na świecie? Odpowiedzi nie są proste. Szukają ich Laurent-Frédéric Bollée oraz Alcante (właściwie Didier Swysen) przy pomocy rysownika Denisa Rodiera. Efektem ich zmagań – zagłębiania się w tematykę – jest opasły, liczący blisko 500 stron tom zatytułowany „Bomba” właśnie.
Scenariusz splata zmagania Stanów Zjednoczonych. Związku Radzieckiego, Niemiec, Japonii i Wielkiej Brytanii, by być pierwszym. Splata sceny z waszyngtońskiego Komitetu Uranowego, moskiewskiej komisji do spraw uranu, berlińskiego Uranverein, tokijskiego programu budowy bomby atomowej i londyńskiego komitetu Maud. Jednostek odpowiedzialnych za badania i produkcję broni zagłady. Twórcy „Bomby” opisują eksperymenty, próby reakcji łańcuchowych, modele urządzeń. Ale jednocześnie pokazują też próby wykradania informacji, dokonywania sabotaży, utrudniania sobie życia przez poszczególne jednostki odpowiedzialne za najważniejsze odkrycie, które może zakończyć II wojnę światową. Są więc w fabule roszady, rozgrywki, podchody mocarstw względem siebie. Są szpiedzy i próby z atomem oraz reakcjami łańcuchowymi. Są daty, liczby, postacie (nawet nasza Maria Skłodowska-Curie) i osadzenie w historii II wojny światowej.
Są też protesty samych naukowców pracujących przy produkcji bomb, którzy apelują, by nie używać jej w działaniach wojennych. Dociera do nich co stworzyli oraz jakie skutki może nieść wykorzystanie bomb w walce. I dlatego do końca próbują przekonać pociągających za sznurki amerykańskich polityków i wojskowych, by – zamiast zrzutu – w obecności Japończyków dokonać po prostu prezentacji możliwości bomby. By tak wpłynąć na podpisanie przez nich kapitulacji. Tak jednak się nie staje. Są więc w komiksie też pokazane przerażające efekty zrzucenia uranowej bomby „Little Boy” na Hiroszimę oraz plutonowej „Fat Man” na Nagasaki.
Jeśli chodzi o styl opowieści potężna „Bomba” przywodzi na myśl kilka innych komiksów wydanych już w Polsce. To przede wszystkim budowane na relacjach świadków komiksy, za którymi stoi Joe Sacco – a więc „Strefa bezpieczeństwa Goražde” czy „Hołd dla ziemi”. Nastrojem zaś i czasem gdy dzieje się fabuła z kolei przypomina trylogię „Berlin” Jasona Lutesa.
W warstwie graficznej album wpisuje się w tradycje komiksu historycznego. Nie ma tu zresztą potrzeby, by Denis Rodier sięgał po eksperymenty. Jest czysta, realistyczna kreska podkreślająca, że mamy styczność z fabułą opartą na realnych wydarzeniach (w posłowaniu Bollée objaśnia przy okazji jak tworzył fabułę). Słowem – „Bomba” to kawał świetnie zilustrowanego w realistyczny sposób komiksu historycznego. Takiego, gdzie postacie wyjęte są naprawdę z historii. Podobnie jak miejsca – budowany Pentagon, kompleks Los Alamos, kopalnia w czeskim Jachymovie, norweski Vemork czy zniszczony wojną – krojony na strefy wpływów – Berlin. Wreszcie Hiroszima, która stała się świadkiem nieprzewidywalnego…
„Bomba” nie jest łatwą lekturą. Nie jest rzeczą rozrywkową. Nie da się jej wchłonąć na raz, na jedno dłuższe posiedzenie z komiksem. Daje w łeb. Daje do myślenia. Choć opowiada o wojnie i jej ucięciu, jest jednocześnie antywojennym manifestem. Szczególnie, kiedy padają słowa: „Wszyscy jesteśmy sukinsynami”. Wszyscy, którzy dali się wkręcić w prace nad bombą. Wierząc, że da się je jeszcze zastopować. Wierząc, że możliwe jest inne rozwiązanie niż zrzucenie bomby na niewinnych, czyli przeprowadzenie pokazu, który byłby pokazem siły. Bez ofiar w cywilach.
Mocna lektura.
autor recenzji:
Mamoń
10.07.2023, 00:03 |